* * *

To co tu przeczytasz i znajdziesz to właściwie mój prywatny Świat. Moje życie i marzenia schowane między wierszami tekstu, który tu przeczytasz. Nie komentuj jeśli masz potępiać moje życie i marzenia, bo czasami jedno słowo może zniszczyć wszystko co ktoś ma... Co ja mam...
-Kasiek

piątek, kwietnia 9

Nie mam planu

Budzik budzi mnie rano ok. 5. Przestawiam na 5:30. Zasypiam, ale już nic mi się nie śni. Pudze się 5:30. Za oknem mgła jak cholera. „Super” mówię i zaspana schodzę do łazianki. Prysznic. Suszarka. Wchodzę do pokoju. Szybko zakładam ciuchy i na dół na śniadanie. Przejaśnia się. Dalej zaspana jak diabli staram się nie wybić sobie oka łyżką, którą jem płatki. Wzdycham.
Wpadam do łazienki. Fenuje zwariowane włosy, myję zęby. Szczotkuje rzęsy i wypadam z łazienki. Do wyjazdu zostało góra 5 minut.
Szybko buty, płaszcz. Telefon wyciągam z torby i dołączam słuchawki. Soundtrack Transportera, nie mam zielonego pojęcia której części. Fajny, zostawiam. Wypadam z domu.
W szkole jak w szkole. Nie ma czego opisywać! Naprawę, nie dziś. Dziś była połowa klasy, bo historia, bo fizyka, bo biologia, bo klasówka z matmy… Dzień rozpoczynam od wyrazu twarzy naszej ‘kochanej’ historyczki pt.: ‘spieprzyliście sprawdzian’. Wale to, i tak idę na biol-chem. Babkę to jednak nie wali i drze ryja dwadzieścia minut. Znudzona prawie przysypiam. W końcu okazuje się nie tak źle. Są dwie - - 4 i jedna - - 3, a reszta to banie. Mam - - 3. Super. Wszyscy znerwicowani wychodzą po pierwszej lekcji, a mijając drzwi wyzywają od najgorszych Pershinga (czyt. historyczkę). Oczywiście pod nosem, ale i tak słychać.
Potem dwa polskie. No i fizyka. A na fizyce Total skupienie. Kocham fizę!
No i nadeszła godzina prawdy – klasówa z matmy. Banał. Piętnaście minut roboty. Pół godziny śpię. Dzwonek i pędem na stołówkę. Rozespana again. Ale to nic. Jem szybko, ale staram się nie udławić. Dlaczego szybko? Bo mam bile z największą cholerą w gimnazjum i trzeba by jeszcze powtórzyć.
Oczywiście jak zawsze nasz kochana pani biolog ma do mnie masę pytań. Ok., umiem. Jak zawsze, bo muszę. Potem opierdziel, też od niej, że niby nie uważam…? Nie wiem o co jej chodzi. Nie przejmuje się, boli mnie głowa. Fatalny dzień… jeszcze takiego nie miałam od początku roku!
A potem… Potem do dziadków. Pomagam babci uprzątnąć gałęzie z ogródka. Szybko zbieram się w sobie i pędem na tańce. Na tańcach niezły wycisk… Opadam na schodkach przed salą, zbieram siły. Zaczyna kropić. Mam do domu kawałek więc idę czym prędzej. Dochodząc do swojej ulicy czuję, że za chwile lutnie na mnie woda jak z wiadra. Na całe szczęście dochodzę w miarę przyzwoicie ‘wilgotna’ do domu.
Wytchnienie, ale za dużo czasu na myślenie. Myślę i myślę i stwierdzam, że chyba wysiadam. Zatrzymajcie świat, ja chce wysiąść. Bo ten dzień to dowód, że mi baterie padają.
No albo kupcie ładowarkę. Do mnie. ;)

P.S. Ten dzień się jeszcze nie skończył.










Ciaoo...

Brak komentarzy: