* * *

To co tu przeczytasz i znajdziesz to właściwie mój prywatny Świat. Moje życie i marzenia schowane między wierszami tekstu, który tu przeczytasz. Nie komentuj jeśli masz potępiać moje życie i marzenia, bo czasami jedno słowo może zniszczyć wszystko co ktoś ma... Co ja mam...
-Kasiek

czwartek, grudnia 31

Przeprosiny przyjaciółki

***
Przez cicho szeptane słowa otuchy nieświadomie zbliżałam się do Ciebie, nie spodziewając się jak potoczą się dalsze zdarzenia. Gdy Ty odbierałeś błędne sygnały mojej miłości, ja wysyłałam w Twoim kierunku ciepłą przyjaźń.

Gdy zobaczyłam jak wygląda uczucie rodzące się między nami znikłam jak słońce chowa się za chmurę-  nie do końca było mnie nie widać.

Posmutniałeś. Czułam na mej zasłonie Twoje rozgoryczone spojrzenie.

Sama nie wiem jak to się stało, że nasze listy przerodziły się w chłodne pozdrowienia. Sama nie wiem, gdzie zostawiłam tamto uczucie.

Uciekając sama zapomniałam jak boli rozczarowanie.

Przepraszam Cię. Nie gniewaj się na mnie tylko zrozum, bo przecież tyle wiesz o mnie…






Pa...


środa, grudnia 30

Z zupełnie innej beczki... M. Kalicka "Wirtualne zauroczenie"

Ostatnio odrywając się chwilowo od wirtualnego świata znalazłam się w świecie książek. No i było warto po świętach wskoczyć w kozaki i pomaszerować z tabunem książek do wymiany. Mianowicie, wśród kryminałów, horrorów i książek typu "Cyfrowa twierdza" wypożyczyłam niegrubą książkę M. Kulickiej pt. "Wirtualne zaskoczenie".
Po powrocie do domu po nią pierwszą sięgnęłam z tabliczką czekolady i cynamonowym cappuccino.

O czym jest?
O necie. O tym co znamy i czego nie znamy.
Zabawna historia niesamowicie pozytywnie zakręconej kobiety po czterdziestce - Carmen, która sama zaproponowała mężu rozwód, nie wyjawiając powodu w książce, za co on jest na nią "permanentnie obrażony". Mimo to jest dość częstym gościem.
Carmen, główna bohaterka, zalogowała się na serwisie Sympatia.pl i tu własnie zaczyna się jej przygoda z netem i uzależnieniem od niego, a także od jednego z jej tajemniczych korespondentów.

Książka ma ogólnie interesującą budowę. Są tu rozmowy telefoniczne, maile i dane z profili na Sympatia.pl. Cała historia jest wciągającą i lekka. Czyta się jednym tchem w jeden miły wieczór. Polecam dla relaxu!



Ciao! :*

niedziela, grudnia 27

Cynamon

***


Jak zapalona świeczka w ciemności, która spokojnie iskrzyła na kocu pośrodku polany tak ja promieniałam radością. Tyle, że ja nie byłam spokojna. Pałałam entuzjazmem i płonęłam od środka z tylu gorących emocji rozgrzewających moje serce i duszę. Patrzyłam na to co on przygotował, a w moich oczach chichotały małe, święcące elfy, iskierki…

Obróciłam się i zaglądnęłam mu w oczy. Ach, te jego oczy! W nich, tak jak w moich, płonęły iskierki, które dodawały mu tyle uroku. Wyciągnął dłoń i pogładził mój policzek, a potem poczułam jak na nim zawitał palący rumieniec… Zrobiło się nagle cieplej. Tak inaczej, niż kiedykolwiek. Wziął moja dłoń, a drugą zapraszającym gestem wskazał urządzoną przez niego kolację. Posłałam mu najmilszy uśmiech jaki tylko potrafiłam z siebie wykrzesać w tym uroczym momencie i ruszyłam, a on wraz ze mną trzymając moją dłoń. Rozpaloną dłoń… Rozgrzaną przez jego dłoń. Wokół czułam cynamon, wanilię i mandarynki. Ten błogi zapach działał na mnie jak afrodyzjak. To on tak pachniał. On mnie odurzał sobą.

Szliśmy powoli, co chwila spoglądając na siebie i uśmiechając się. Nam przyglądał się tylko wszechobecny las. Wysokie drzewa wyglądały tak jakby tańczyły. Tańczyły dla nas. Wysoka trawa polany kryła małych śpiewaków, którzy rozpoczęli dla nas swój koncert, a do nas przyleciały robaczki świętojańskie.

Szliśmy tak dosłownie unosząc się! Unosząc nad ziemią…

Gdy doszliśmy, poczekał aż przycupnę na kocu i dopiero wtedy sam usiadł na jego krańcu blisko mnie. Opierałam się ręką o podłoże i patrzyłam na płomień świeczki. Przypominał mi moją duszę, która także płonęła.

On tymczasem napełnił nasze kieliszki czerwonym winem. Czerwonym? To był raczej burgund! Ten kolor był tak soczysty, że samo patrzenie na niego syciło moje zmysły. Podał mi kieliszek tego krwistego napoju, rzekł: „Za nas!” i patrząc mi w oczy upił łyk. Ja także upiłam łyk i od razu poczułam zawirowanie w głowie. Ale nie z powodu alkoholu,  tylko tego, jak na mnie patrzył. A on patrzył jak na coś najbardziej drogocennego. Coś kruchego, delikatnego… Te oczy wpatrzone we mnie sprawiały, że sama nie mogłam uwierzyć temu wszystkiemu co się działo. A jego oczy mówiły mi ciągle „Jestem Twój, a Ty moja”.

Po tej magicznej chwili, w której patrzyliśmy sobie głęboko w oczy wyciągnął jedną dużą i czerwoną truskawkę z trawiasto zielonymi drobnymi listkami, pomoczył w winie ze swojego kieliszka i przystawił do moich ust. Ugryzłam kawałek, a wino w którym była namoczona napłynęło nie tylko do ust, ale także i na nie. Resztę mojej truskawki włożył do swoich ust. Ja także wzięłam truskawkę z koszyka i zanurzyłam w swoim winie. Przyłożyłam do jego ust. Ugryzł. Miałam wziąć już rękę, ale delikatnie przytrzymał ją swoją. Zbliżył się do mnie. Przełkną kęs truskawki ode mnie. Zmniejszył jeszcze trochę odległość między nami i zbliżył swoje wargi do mojej dolnej. Zebrał nimi pozostałość po trunku. Przytrzymał je jeszcze chwile. Miał zamknięte oczy. Trwaliśmy tak delektując się swoimi wargami jak zaklęci.

Do ust napływał cynamon. Cynamon i wanilia. Mój oddech przyspieszył. Moje usta same rozchyliły się łykając jego zapach. Jego usta przesunęły się w dół, ku mojemu podbródkowi. Pocałował go delikatnie. Odchyliłam lekko głowę, a on schodził drabiną pocałunków po mojej szyi. Zatrzymał się dopiero przy zagłębieniu między moimi obojczykami. Tam trzymał usta długo. Ja położyłam delikatnie swoja głowę na jego i gładziłam go po policzku. Znowu trwaliśmy jak zaklęci. Ale krócej niż w poprzedniej pozie.

Nie mógł się  już powstrzymać chyba i podniósł głowę. Przywarł do mnie ustami.

Cynamon…

Moje usta pragnęły go. Nasze oczy zamknięte. Moje dłonie na jego twarzy. A język w cynamonie… Magicznym cynamonie…

Przerwał na chwile. Nie otwieraliśmy oczu. Stykaliśmy się czołami. Zlizałam z warg ślad tego, że on na nich gościł. Waniliowy ślad. Nie zdążyłam dokończyć swoich poczynań, a już do pomocy miałam mojego adoratora. Zlizał wanilię. Zabrał ją, a potem nałożył jej jeszcze więcej dając kolejny pocałunek. Kolejny, który przyprawił mnie o zawrót głowy.

Wokół nas tańczyły wesoło świetliki, obok paliły się świece. Świerszcze nam grały, a drzewa zasłaniały przed resztą świata…







Ciao!


sobota, grudnia 26

Kolacja w Lesie

***


Bajkową łąkę znów pokrywały kwiaty. Te bajeczne kolorowe kwiaty. Pachniały ostrzej niż zwykle, ale tak cudownie, że chciało się oddychać mocniej. Wszystko było kolorowe i sprawiało, że się uśmiechałam. Wysokie trawy cicho szumiały, a wokół mnie wirowały nasiona kwiatów i ich złoty pyłek… Słońce świeciło dziś mocniej, co sprawiało, że wszystko wydawało się być namalowane cieplejszymi barwami. Nawet niebo było bardziej malinowe niż błękitne.


Biegałam sobie rozradowana w kwiatach. Tak właściwie, to spędzałam czas dzielący mnie od spotkania z moim gościem. Uroczym gościem, który był stałym bywalcem na mojej łące od kiedy poczułam tamten cynamon w ustach. Tamten magiczny cynamon na języku.
Od tamtej pory należeliśmy do siebie i przychodził do mnie każdego dnia. Każdego. Przychodził i spacerowaliśmy, śmialiśmy się i prowadziliśmy nieme rozmowy. Nieme, bo rzadko się odzywaliśmy. Woleliśmy patrzeć sobie w oczy i odgadywać co myślimy.
To wszystko było tak bajkowe, że aż nieprawdopodobne. Nieprawdopodobne, jak wszystko co mnie otaczało. Łąka, kwiaty, te dni i noce, on. Wszystko.

Mimo to ja nadal na niego czekałam chodząc boso w wysokich trawach i upajając się zapachem. Wszystko wokół miało taką radosną aurę, że uśmiechałam się sama do siebie, podskakując i biegając. Prawie latając.


I w końcu zobaczyłam to na co czekałam od wczorajszego pożegnania. Stał w znacznej odległości ode mnie. Uśmiechał się, a gdy zobaczył, że tez na niego patrzę pomachał mi. Już byłam pewna, że stoi tam chwile i mnie obserwuje, jak skacze niczym konik polny i rozradowana jak dziecko szczerze do wszystkiego zęby. Trochę było mi głupio, ale przecież mnie znał.


Pobiegłam do niego nie zbyt szybko. On też się zerwał i szedł w moją stronę. A gdy już dobiegłam to wpadłam prosto w niego i przyczepiłam jak jakiś rzep. A potem usłyszałam „łup” i leżeliśmy na trawie, bo straciliśmy równowagę. Na raz oboje wybuchliśmy śmiechem leząc w swoich ramionach.


-Dzisiaj ci coś pokażę. –powiedział, gdy przestaliśmy się śmiać. Zaciekawiona spojrzałam na niego pytająco. – Chodź. –Podniósł się,  wziął mnie za ręce i postawił. A gdy już stałam oniemiała, chwycił moją rękę uśmiechnął się oczywiście zawadiacko i pociągnął za sobą. Biegłam obok niego, wciąż zastanawiając się, gdzie może mnie zabrać, skoro przecież tu wszędzie jest łąka… Może pokaże mi swoją? A może on ma inne zaczarowane miejsce? Ciągle o tym myślałam mknąc do przodu.


Zwalnialiśmy. Brakowało mi tchu. Stanęliśmy. Schyliłam się trzymając ręce na kolanach i łapiąc dech. A gdy się wyprostowałam zobaczyłam przed sobą drzwi.
Drzwi. Tylko nie one! Spojrzałam na niego przerażona. Widząc moją minę przyozdobił swój uśmiech zmarszczonymi brwiami. Poczułam lęk i tamto uczucie, uczucie przeszywające mnie na wskroś… Cofnęłam się parę kroków kiwając przecząco głową. Chciałam wrócić na tamten skrawek łąki, gdzie byłam przed męczącym biegiem.


Zobaczył jaka panika mnie ogarnęła i złapał mnie ze ręce. Popatrzył w oczy pełne strachu i przytulił. Chyba wiedział o co chodzi. „Spokojnie”, szepnął. Schowałam głowę po jego ramieniem, a on wziął mnie na ręce. Poczułam jak poruszamy się, a później trzask drzwi. Zawiał delikatny wiatr, który uniósł lekko moje włosy. A po chwili poczułam zapach sosen i jeżyn. Malin… Odwróciłam głowę. Nadal niósł mnie na rękach, ale już nie byliśmy na łące. To był jakiś las. Ogromny, stary, pachnący las. Wszystko tu było inne. Takie wielkie i rześkie.


Spojrzałam w górę i dopiero wtedy znalazłam podobieństwo. To samo niebo. Te same kwiaty, które go zdobią. Srebrne, iskrzące i rozchichotane gwiazdy. Niebo był granatowe. Była noc…


-Możesz mnie postawić…
-Jeszcze nie.


Wtuliłam się w niego. Było chłodno, a on był taki ciepły… Szliśmy chwilę. Dość długą i błogą, którą spędziłam w jego ramionach, przypatrując się jego twarzy. Dla mnie mogliśmy tak iść cała wieczność! Zamknęłam oczy i wczułam się w nowe zapachy i brzmienia.
Przystanął. Otworzyłam oczy. Posadził mnie na szerokim, płaskim i dość wysokim głazie, który był porośnięty mchem, więc nie czułam od niego zbytniego zimna. Schylił się i wyciągnął dwie wełniane skarpety. Ubrał mi je na bose stopy. Wyprostował się, pocałował w czoło i znów zniknął na chwilę. Teraz wyciągnął duży, szary sweter. Chyba był jego. Rozłożył mi go na kolanach, a potem przeciągnął go przeze mnie tak, że na zewnątrz było widać tylko moją głowę. Zaśmiałam się. Moje naelektryzowane włosy wędrowały w powietrzu. On, gdy to zobaczył także się zaśmiał. Ręce do rękawków włożyłam już sama.
Sweter był na tyle długi, ze zakrywał mi prawie całe uda, które nie zakrywała sukienka znajdująca się aktualnie pod swetrem. A długie rękawy swetra zakrywały całe dłonie.
Zeskoczyłam z kamienia i wtuliłam się w jego bok. Prowadził mnie głębiej w las. Ufałam mu, więc szłam…


Po jakiejś cząstce czasu z wieczności stanęliśmy. Zakrył mi oczy i prowadził. Poczułam, że przechodzimy przez jakieś chaszcze. A potem moje łydki łaskotała trawa. Odsłonił mi oczy. Przede mną była leśna polana, którą dookoła obrastały krzewy dzikich malin, jagód i róż. Na środku był rozłożony koc, a na nim świeczki, dwa kieliszki, wino i kosz truskawek.
-Zapraszam cię na kolację…









Ciao!


czwartek, grudnia 24

Śnieg na Łące

***


Słonce wzeszło. Mój gość odwrócił się do mnie. Przytulił mnie. Pocałował w czoło i odszedł. Odszedł, a ja zostałam sam na sam z moją łąką. Przez chwile obserwowałam go jak znikał coraz mniejszy w puszczy tworzoną przez maki, lilie, stokrotki, chabry… Nad nim niebo przybierało znowu te same błękitne barwy jak co dnia na mojej łące.


Zrobiłam piruet i rzuciłam się w kwiaty. Puch mniszków lekarskich wzniósł się nad moją głową. Obserwowałam jak nasionka z puchatymi spadochronami wirują w powietrzu, a miedzy nimi ujrzałam płatki śniegu.


To było zaskoczenie. Pierwszy raz na mojej letniej łące śnieg. Uśmiechnęłam się do siebie. Z błękitnego nieba spadał biały śnieżek. Mmm… Piękne białe śnieżynki wirował wokół mnie i opadały lekko na kwiaty. Podniosłam się lekko i usiadłam. Wszystko dookoła pokrywał już śnieg, piękny bielutki śnieg. Zamknęłam oczy i skierowałam twarz ku niebu. Zimne płatki mimo mojej ciepłej twarzy się nie topiły. Strzepałam je z siebie. Pierwszy raz poczułam na łące zimno. Zimno które delikatnie zaróżowiło moje ciało. Troszkę zmartwiona owinęłam ręce wokół ciała. Rozglądnęłam się szukając czegoś, gdzie mogłabym się schronić lub owinąć.  Jednak wokół panowała biel. Czysta przenikliwa biel. Nad nią błękit. Cudny błękit…


Skuliłam się, żeby nie tracić szybko ciepła. Zamknęłam oczy. Siedziałam tak chwilkę z zamkniętymi oczami. W sumie nie było mi tak strasznie zimno, ale było czegoś brak. Brak tamtego ciepła? Nie wiem. Otworzyłam oczy, zastanawiając się nad tym co stało się z moją łąką. Gdzie te kwiaty i skąd śnieg. Otworzyłam je. Otworzyłam i poczułam coś na plecach. Jakieś płótno, które osłaniało mnie. Obróciłam głowę. Nade mną stał mój gość. Uśmiechnął się do mnie. Te jego piwne oczy… Znów w nich się zanurzyłam. Od razu było cieplej. Mmm… Wziął mnie za ręce i przytulił. Był ciepły i pachniał. Pachniał wanilią, cynamonem i mandarynkami. I chyba czekoladą. Położyłam na jego ramieniu głowę. On dokładniej owiną mnie tym płótnem, które przyniósł. A po chwili na głowie miałam błękitną czapkę z ogromnym białym pomponem i biały szal wokół szyi. On miał tez taki szal. Podniosłam głowę i popatrzyłam mu w oczy, te jego piękne, ciepłe oczy i znów utonęłam. Uśmiechał się.


Wyglądał tak, jakby studiował moja twarz, żeby ja zapamiętać. Zawstydziłam się i spuściłam wzrok. Wtedy roześmiał się w głos. Jego głos brzmiał tak przyjaźnie i ciepło. W ogóle on był jak słońce w zimie, które łamie lód na początku wiosny. A potem złapał mój podbródek i trzymał go tak, aby nasze oczy były skupione na sobie. Prawie stykaliśmy się nosami. Nawet nie zauważyłam, że już jest ciemno i niebo jest całe w kwiatach. Tych pięknych srebrnych, migoczących kwiatach. Schylił się do mnie muskając mój policzek swoim i szepnął mi do ucha: „Jesteś najpiękniejszym kwiatem”. Zawirowało mi w głowie i gdyby nie jego silne ramiona, to pewnie bym upadło na biały puch. Zachichotałam. To moje zawstydzenie bawiło mnie samą. Znów spojrzałam w te oczy. Byłam już chyba od nich uzależniona…


Schylił się delikatnie i pocałował mnie w czoło. Zamknęłam oczy. Na policzek spłynął pocałunek. Dłuższy i słodszy. Później seria małych pocałunków w kierunku moich ust. I nagle się  zatrzymał. Otworzyłam oczy, ale dużo nie zobaczyłam, bo byliśmy tak blisko siebie, że stykaliśmy się czołami i nosami. Czułam się jakbym się unosiła… Znowu. Zawsze tak się czuje jak jestem blisko niego. Kim jesteś nieznajomy?


Odczytał chyba moje pytanie z moich oczu. Odpowiedzi nie otrzymałam, za to zbliżył swoje usta do moich. Były lekko rozchylone. Delikatnie musnął moją górna wargę. Nie widziałam wyrazu jego twarzy. Miałam już zamknięte oczy. Po chwili całowaliśmy się i unosiliśmy się. Nie czułam gruntu pod nogami, ale bałam się spojrzeć, nie chciałam nawet otwierać oczu. W ustach czułam wanilię i cynamon.


Teraz już wiem, czego było mi brak… Jego.






Ciao! :)

Pożegnanie

W natłoku, ostatnio dość smutnawych zdarzeń znalazłam w swoich archiwach (dużo tam tego jest) takie opowiadanie, które jest dość smutnawe, bo to pożegnanie. Mam nadzieję, że ten przerywnik, miedzy radosnym przebywaniem na bajkowej łące się wam spodoba :)

***


Wyszła przed szkolę. Zrobiła parę kroków i zza ściany wyłoniła się tak długo wyczekiwana osoba. Tak długo wyczekiwane przez nią spotkanie. On tez uważał, ze jest dla niego ważne. Być może. Ale nie był pewien.


Stanęła jak wryta. Miała ściśnięte gardło i czuła, że przy pierwszym słowie się rozpłacze. Zrobił ku niej parę kroków. Ona jednak nie dała mu dokończyć spaceru. Wyszła naprzeciw.
Zdezorientowany chłopak podążył za nią.


Milczeli. Żadne z nich nie chciało zacząć. Ich milczenie tylko pogarszało wszystko, mimo to kolejne bolesne milczące sekundy mijały.


Dziewczyna nie wytrzymała napięcia.
-Więc?
-To nie tak jak myślisz- zareagował.- Ja nie wiem czy potrafię Ci to powiedzieć tak jakbym chciał… Nie zrozum mnie źle. – milczała. On nie wiedział jak mówić dalej, jak przekazać jej to co czuje.
-To ostatnie takie spotkanie? – Tym razem on milczał. Cisza znów ogarnęła ich oboje. Dziewczynie puściły nerwy. ‘Czemu to musze być ja?’ pomyślała, a potem do oczu napłynęły jej łzy. Hamowała je, jednak jedna powoli spłynęła jej po twarzy.
-Ej… - chłopak uniósł rękę, żeby otrzeć łzę z czerwonego policzka. – Tak nie możesz… To nie tak…
-A jak? – prawie szepnęła przez łzy, jednak już ani jedna nie spłynęła. Odchyliła głowę do tyłu, a gdy wróciła do poprzedniej pozycji zamknęła oczy. Wilgotne rzęsy się posklejały. – Jak mam to do jasnej cholery rozumieć? Miałeś mi dzisiaj wszystko powiedzieć… Miałeś nie zachować się chamsko pisząc przez SMS-y więc jestem. Słucham…
-Za długo się znamy… Ja nie chce psuć naszej przyjaźni. Już mi jej szkoda, bo widzę co jest. I ja nie wiem co zrobić…
-Eh… -odwróciła głowę. – Masz rację. Muszę już iść… Mam jeszcze coś do zrobienia. – chwyciła plecak leżący na ziemi i już miała iść.
-Szkoda. Myślałem, że będziemy mogli pogadać. – ‘Chyba nie mamy już o czym, drogi przyjacielu’, pomyślała dziewczyna.
-Tak… 





Ciao...


wtorek, grudnia 22

"Nie Tak Miało Być"

Myślałam, że on to on
Myślałam, że już się z tym pogodziłam,
Myślałam, że zapomnę
Myliłam się.




Pa...

poniedziałek, grudnia 21

Gość na Łące.

Ostatnio bujam na tej łące, którą opisałam. I spędzając na niej długie godziny w myslach powstało kolejne opowiadanie...

***


Cisza i spokój. Wśród traw leże znowu… Gdzie jestem? Gdzie mnie nie ma? Nie wiem. Leże wśród traw.
Cisza, spokój i ukojenie. Czyżby to znowu był sen?
Oj chyba nie…

Rozmyślając o niczym, wdycham słodką woń kwiatów. Oglądam nocne niebo, z którego znikają kwiaty nocy. Znikają gwiazdy, bo wstaje dzień. Patrzę na błękitniejące niebo… Upajam się nim, a tymczasem pierwsze promienie słońca łaskoczą delikatnie moja skórę ciepłem. Zamykam oczy. Nie marzę, bo ta łąka to marzenie. Marzenie, które teraz jest rzeczywistością.

Otwieram oczy i przyglądam się lekkim obłokom, które pojawiły się nade mną. Białe, puchate niczym wata cukrowa. Mmm… Jak rozkosznie im się przyglądać. Ta ich biel to taki kontrast do tego co jest na ziemi, której się przyglądają z góry. Na ziemi nie ma takich białych plam, tylko pełno małych kolorowych kropek, a wśród nich leżę sobie ja. Ach… Jak tu pięknie! I jaka radość ogarnia moja duszę, kiedy tu jestem.
Powolutku, bez pośpiechu  podnoszę się i siadam. Podparta na ręce wystawiam twarz ku słońcu z zamkniętymi oczyma. Moje włosy pieści delikatny lipcowy wiatr. Siedzę w bezruchu. Upajam się tym, że jestem tu i teraz.

Po pewnej dłuższej chwili czuje na ramieniu delikatne muśnięcie. A potem kolejne gdzieś w górze moich nagich pleców. Na łące, bowiem, znów jestem w zwiewnej, tiulowej sukieneczce bez pleców, a moje stopy są bose. Na ramieniu ktoś kładzie mi delikatnie rękę. Czuje też, że ten ktoś usiadł za mną. Nic nie mówię, nie ruszam się. Jestem spokojna. Siedzimy tak, aż w końcu czuję, że promienie znikają z mojej twarzy. Słońce się już chowa? Czyżbym siedziała tak cały dzień? Może, a może tu czas płynie szybciej?

Otwieram oczy spragnione widoku cudnej łąki. Rozglądam się. Na niebie było widać piękne malowidło pełne czerwieni, pomarańczy i różu. Biorę głęboki wdech i czuje jak moje nozdrza delektują się zapachem. Wydycham wolno powietrze. Czuje jak jego dłoń zsuwa się z mojego ramienia i delikatnie przejeżdża po mojej ręce ku ziemi. Następnie kładzie ją na mojej. Wokół nas rozpoczyna się koncert. Niebo jest ciemne, a jego kwiaty dają srebrzyste światło… Piękne światło, w której moja skóra wygląda niczym porcelana.
Swój wzrok skierowałam ku naszym dłoniom. Ta na mojej nie była jak moja. Była większa i wyglądała na silniejszą. Powoli, mój wzrok szedł od dłoni po ręce mojego gościa. Gościa mojej łąki. Wspinałam się oczyma po jego ręce, ramieniu i szyi, aż doszłam do twarzy, która była skierowana ku ziemi, ku naszym dłoniom. Jego oczy też przysłaniały powieki, ale nie na długo. Podniósł wzrok ku mnie kiedy poczuł na sobie badawcze spojrzenie. Podniósł go i wbił prosto w moje oczy. Jego piwne oczy były jak morze miodu których na chwile się zanurzyłam, sącząc nektar słodyczy. Hipnotyzujące spojrzenie było władcze i przenikające, a jednocześnie łagodne i przyjemne. Patrzyłam tak w jego oczy jak i on w moje.

Nie przerywając kontaktu jaki nawiązaliśmy podniósł swoją drugą dłoń i przylgną nią do mojego policzka. Uśmiechnął się. Była ciepła i przyjemna w dotyku. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w nią.

Czułam jakby nasze ciała wysyłały sobie jakieś pozytywne emocje… Jakbyśmy się unosili. Jakbyśmy się unosili. Otworzyłam oczy by sprawdzić, czy dalej znajdujemy się na ziemi. Gdy zobaczył, że spoglądam w dół uśmiechnął się jeszcze bardziej. Nadal znajdowaliśmy się na ziemi. Spojrzałam znów w jego rozchichotane oczy i prawie utonęłam w słodkim miodzie. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Otworzyłam je, a on stał nade mną i miał wystawioną ku mnie rękę w zapraszającym geście. Patrząc w jego oczy delikatnie położyłam swoja dłoń w jego. Przycisnął ją lekko i pomógł wstać.

Nad nami migotały miliardy gwiazd, a niebo co chwila przecinała jakaś kometa, za która ciągnął się mieniący warkocz. Wraz z nim znikała po chwili oddając scenę następnej komecie.

Świerszcze ucichły. Łąka była pełna ciszy i szczęścia. Kwiaty były zwinięte w paczki, a trawy lekko kołysały się na delikatnym wietrze, który dodawał łące uroku, jeśli to w ogóle było możliwe.

My staliśmy trzymając się za ręce i oglądając teatr nieba. Staliśmy czytając sobie  myślach, zadając nieme pytania i uśmiechając się. Czekaliśmy na kolejny dzień.






Ciao :*

niedziela, grudnia 20

Płytko...

Dziś dalasz częśc opowiadania "Głęboko". Druga i ostatnia.

Zapraszam :)

...

Przystanęłam, gdy nagle z nieba zaczęły sączyć się nikłe, ale zauważalne promienie światła. Ich światło tak naprawdę zdawało się być nikle wśród wszechobecnej, nieograniczonej ciemności, która je  zdominowała.
Promienie nie były zwykłe i nie był to na pewno wschód słońca. Spojrzałam ku górze szukając źródła nieznanego zjawiska, było jednak niewidoczne, bo przysłaniało je parę drobnych chmurek, które także pojawiły się z nikąd. One także nie były zwyczajne, nie były takie jak chmury… Były jakby w brokacie, jakby zdobiły je najmniejsze z kwiatów nieba.

Stałam w znacznej odległości od oświetlonego skrawka mojej łąki. Przypatrywałam się nieznanemu z bezpiecznej, jak mi się wydawało, odległości. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że świerszcze ucichły przerywając swój koncert. Stałam nadal bezruchu i pierwszy raz poczułam niepewność. Odwróciłam się, jakbym wiedziała, że kogoś zobaczę, bo czułam czyjś wzrok na sobie. Za mną nie było nikogo; była tylko łąka… Wszechobecna łąka.

Nadal nasłuchiwałam szukając, aż ten ktoś lub coś przypadkiem się ujawni jakimś dźwiękiem. Nasłuchiwałam tak i usłyszałam. Od promieni światła uchodziły ciche krzyki, ciche wołania, które mnie wzywały. Znałam te głosy! Znałam je, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. To wszystko nie było straszne, było wręcz pociągające.

Podeszłam wiec krok ku światłu i to był błąd. Z każdej strony zaczął wiać w moja stronę silny, lodowaty wiatr. Był tak nieprzyjemny, tak ostry, że aż bolesny, jakby wystrzelono w moim kierunku worek żyletek.
Światło zniknęło. Krzyknęłam. Upadłam. Wiłam się z bólu, jaki zadawał mi wiatr… Twarz zasłaniałam dłońmi i krzyczałam. Nie wiedziałam, gdzie jest góra gdzie dół. Płakałam. Poddałam się.

Niespodziewanie wszystko ucichło. Wiatr przestał wiać…

Nie zmieniałam swojej pozycji –bałam się. Dalej leżałam w trawie zasłaniając się i zaciskając zęby. czekałam na kolejny atak.

Nie nadchodził.  Wszystko wydawało się być znów jak z bajki, a na skórze poczułam przyjemne ciepło porannych promieni słońca.

Leżałam jeszcze chwile czekając, a promienie jakby goiły rany zrobione przez wiatr. Delikatnie budził mnie z koszmaru. W końcu się przełamałam i odsłoniłam twarz. Nad sobą zobaczyłam błękit nieba, gdzieś z lewej strony raziło mnie słońce, a ja leżałam. Leżałam mając nad sobą maki, stokrotki i rumianek… Przestałam się bać, ale dalej byłam nie pewna tego wszystkiego. Spojrzałam nad wysokie źdźbła otaczającej mnie trawy szukając czegoś niepokojącego, a zamiast tego zobaczyłam drzwi… Najzwyklejsze, proste drzwi pośród traw i kwiatów.

Wstałam bez cienia strachu, który nagle zniknął. Podeszłam bliżej i obejrzałam drzwi ze wszystkich stron, aż w końcu je otworzyłam.

„Światło! Światło… Nic nie widzę!”
- Tracimy ją! –ktoś krzyczał  nade mną. -200!
„Nie! Co się dzieje? Gdzie ja jestem?!” -myślałam. – „Nie mam siły…”.
Nagle poczułam jak niesamowita siła przewierca moja klatkę piersiowa i unosi ją…

Ciemność i Nicość.


-Pip, pip, pip… -cos pikało obok mnie. Otworzyłam oczy siłując się z powiekami.
-Żyje! –krzyczała moja mama…



Ciao :*

wtorek, grudnia 15

Głęboko...

Pragne Wam przedstawić w formie opowiadania moje intymne ja - moje myśli. Jest to jak otwarcie się, ale w subtelny i tajemniczy sposób, który wybrałam.

***
Zmierzchało. Kolejny, piękny lipcowy dzień dobiegał końca. Cudna i pachnąca łąka pośrodku niczego rozpoczynała koncert.


Nie wiem jak tu dotarłam. Po prostu wybiegłam z domu, a teraz leże pośród wysokich, sztywnych traw i kolorowych, zbyt mocno pachnących kwiatów. Dookoła mnie unosiła się aura spokoju i szczęścia. Niebo bez jednej chmurki. Z błękitnych, jasnych i delikatnych barw przechodziło w ciepłe pomarańcze, róże i czerwienie. Dodatkowo na tym cudownym malowidle tworzącym się nad moja głowa pojawiały się pierwsze iskierki, pierwsze gwiazdki. To wszystko wydawało się być jakbym znalazła się na innej planecie. Te gwiazdy, te kolory. To wszystko wydawało się być jeszcze bliżej mnie. Może za sprawą wszechobecnej łąki, która była wszędzie tam gdzie sięgał wzrok.

Oczy miałam otwarte, a mimo to wydawało mi się jakby to wszystko było snem. Ale nie takim zwykłym. Takim głębokim, że wydawał się być prawdą. Nie czułam lęku. Nie czułam strachu. Leżałam twarzą do ciemniejącego powoli nieba. Tego cudownego pejzażu nieba. Boskie promienie, które jeszcze docierały do mojej skóry dawały przyjemne ciepło. Czułam się jakbym naprawdę była w Niebie, a nie tylko przed nim się wiła w pokłonie wśród kwiatów i traw.

A gdy już zupełnie się ściemniło i żaden promień słoneczny nie docierał na lipcową, piękną łąkę, poczułam nieodparta ochotę, aby wstać. Czułam jak każda komórka mojego ciała ciągnie ku górze chcąc podnieść moje bezwładnie leżące ciało. Jednak nie mogły sobie poradzić i jedynie lekko mnie unosiły. Dopiero pragnienie oglądnięcia łąki i zobaczenia jak wielka jest skusiło mnie do wstania.

Delikatnie i bez żadnego pospiechu podniosłam głowę. Pole widzenia przeniosło się z nieba na grunt stały. Czekałam, aż zakręci mi się w głowie, bo czułam że długo leżałam, ale nic takiego nie nastąpiło. Rozejrzałam się. Mimo egipskich ciemności jakie zapanowały na bajecznej łące, widziałam wszystko dookoła z najdrobniejszymi szczegółami. Każde źdźbło trawy, każdy płatek kwiatu. To było niesamowite uczucie. Niesamowitość nie opisuje uczucia takiego spojrzenia na świat. Świat, który chyba tu i teraz, na tej dziwnej i zachwycającej łące był doskonały.

Rozmarzona i zachwycona podniosłam się z lekkim szelestem z ziemi, a gdy już stałam to wydawało mi się jakby moje stopy nie dotykały ziemi, jakbym się unosiła. Rozejrzałam się jeszcze raz. Moim horyzontem były morza traw, kwiatów i ciemne niebo, pełne własnych kwiatów. Pełne gwiazd. Łąka była istna tęczą. Praktycznie każdy kolor jaki kiedykolwiek widziałam miał własny kwiat, a były nawet takie kwiaty, które miały niespotkane przeze mnie nigdy kolory.

Głęboki wdech, przy którym moje nozdrza były pieszczone intensywnym zapachem słodkim, rześkim i nieznanym. Zapach, który był mieszanka innych zapachów. Był jak cynamon, jak pomarańcze, lilie, kwitnący bez, rumianek, babcine babeczki, świeże truskawki, mięta… Niesamowity zapach kojący myśli.

Poczułam jak napływa do mnie ogromna fala ulgi. Niesamowitej ulgi, która przenikała każda część mojego ciała i rozluźniała. To niby znane przeze mnie uczucie, tu było niczym balsam z koziego mleka dla skóry podgrzanej przez rozgrzane brazylijskie plaże, a może nawet jeszcze większym.

Za nią nadeszła kolejna fala. Tym razem radości. Radości doznanej chyba za sprawa ulgi. Uczucia te były ze sobą silnie związane. Nie rozumiałam ich. Nie wiedziałam skąd się wzięła ulga. To wszystko stało się dla mnie jeszcze bardziej skomplikowane. Ale nie przyćmiło pragnienia zobaczenia łąki, na której się znajdowałam.

Ruszyłam krok z miejsca. Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że mam bose stopy. Miałam na sobie tylko zwiewna, tiulową i krótką sukienkę. Nie przeszkadzało mi to jednak, nie czułam bowiem chłodu nocy. Byłam jakby na niego odporna. Z każdym krokiem mej bosej stopy potrącałam mnóstwo mniszków lekarskich, których później nasiona unosiły się za mną tworząc niesamowicie wyglądające obłoczki.

Nie wiem ile tak szłam. Wydawało, że cała wieczność…
(nie znalazałam obrazu odzwierciedlajacego łakę mojego umysłu)







CDN (ciag dalszy nastąpi)

Ciao :)

środa, grudnia 9

Współczesność

Być życiem, stać się nim i do niego dążyć. Szukać w nim tego co dobre. Nie patrzeć w złą przeszłość. Być kim się jest i nie patrzeć na innych, nie robić z siebie czyjejś kopii.
Życie jest jedno i wykorzystać je trzeba póki można. Póki jest jeszcze z czego brać bierze się garściami. Lepiej coś zrobić i żałować, niż nie zrobić i żałować.

Życie jest trudne, skomplikowane, pełne trudnych decyzji, wyborów. Sami brnąc przez nie możemy wpaść w pułapkę. Nasze decyzje poparte przez kogoś dają nam siłę, która pomaga nam wzrastać. W życiu oprócz tych najbliższych - rodziny, sa też przyjaciele. Jeśli go nie masz to go znajdź! Przyjacielowi czasami lepiej, lżej jest się zwierzać z rzeczy trudnych.

Życie ma swoje ciemne strony, które burzą szczęście wypracowane przez nas i często zasłużona. Czasami po prostu odechciewa nam się wszystkiego. Może to wcale nie jest źle?
Gdy samemu siedzisz w pokoju i wypłakujesz swoje smutki to czasami tak jak oczyszczenie swojej duszy. Lepsze od wszystkiego innego.
Zwykły płacz potrafi ostudzić emocje. A na drugi dzień można pomyśleć, bez ingerencji uniesień.

Życie to nie bajka i nigdy bajką nie było, a te durne filmy romantyczne i inne tego typu przesłodzone miłosne historyjki piorą nam mózgi, przez co w życiu szukamy swojej bajki. Szara myszka szuka księcia z bajki i gdy przychodzi prawdziwa miłość nie dostrzega jej. teraz na pierwszym miejscu jest kasa i tylko kasa... Nie mówcie, że nie, bo jest. Wszyscy kasy bo bez kasy nie ma nic...

A życie zmierz ku upadkowi...

Optymistyczna myśl: Może nasz posrany polski rząd, który marnotrawi krew naszych przodków w końcu dostanie cudownego oświecenia i zacznie zajmować się krajem, a nie pierdołami.










Ciao.

wtorek, listopada 24

Kino November 2009!

Ostatnio było się na takich dwóch nowościach w kinie z grupa niesamowicie pogiętych ludzi, którzy są wspaniali :)
Boże!
Jak ja kocham chodzić do kina! Daj mi kino w niebie! Amen. :)
Tak a'propo to...
"New Moon" całkiem przyzwoite streszczenie, a "Fame" to taki trochę bezpłciowy film. Ale jaki jest taki jest. Mam go już na szczęście za sobą. Oczywiście do reklamówki wzięli to co najlepsze...

"New Moon"- w kinie totalny odlot. Widać, że większość znała książkę i śmiała non stop! Ale mi "horror/thriller" jak to na stronie informacyjnej podawali! :) To pełnometrażowa komedia na podstawie odjechanej w kosmos książki (kocham książki Meyer)!

W sumie...
Możecie iść ;D
Polecam :) Chociaż by zobaczyć Edzia ^^ (Jacob pokazał lepszą klatę )




 
 








Ciao! :)

piątek, listopada 20

Romeo & Julia

Cicho...
Cicho mój Romeo. Jutro będzie lepszy dzień. Jutro zakochamy się w sobie jeszcze raz. Jutro zakochamy się w sobie jeszcze piękniej niż wtedy... Piękniej niż kiedy tańczyliśmy, kiedy pocałowałeś mnie pierwszy raz. Romeo! Jutro będziemy tańczyć w niebie... Nikt nie przeszkodzi nam w odkrywaniu siebie coraz lepiej i lepiej. I powiem Ci w sekrecie, że nie mogę doczekać się kiedy nasze dusze dolecą tam... Kiedy stanie się jutro...



Szczerze? Nie wiem czy podoba mi się postać Szekspirowskiego Romea... Jest zbyt zmienny i taki mało męski. Polecieć z nim do gwiazd to bym nie poleciała- jeszcze by mnie nie utrzymał...
Moim zdaniem śmierć Romea i Juli dałoby się uniknąć, ale bez niej to już by nie było tak pięknie i dramatycznie napisane dzieło. A jeśli William chciał pokazać, że nawet słabe, melancholijne chucherka mogą się zakochać i być kochane to mu się udało :)

Bardzo lubię Szekspira. Ale jak na razie nie czytałam komedii. Brak czasu potrafi działać na nerwy, ale cóż :) Osobiście strasznie podobał mi się Makbet. Świetny! Za o Hamlet... Fajny, ale Makbet to the Best dzieło!












Ciao ;)

wtorek, listopada 17

Tak właściwie to...


Życie staje się ciemnością, kiedy staje się niezrozumiałe
A kiedy jest już niezrozumiałe, gubimy się w jego otchłani
Szukając po omacku natrafiamy na ostre ciernie prawdy
Które tak naprawdę, wcześniej w ogóle nie dostrzegaliśmy

Prowadząc to życie dalej w tą ciemność
Pytamy się sami siebie, co sobie wyobrażaliśmy
Gdzie te wielkie plany i marzenia, które…
Które mają coraz mniej szans na ziszczenie się

Przepadając w tej nocy życia, szukamy tez jego światła
Sami być może sobie byśmy nie poradzili,
Ale w dawnym świecie iluzji w którym żyliśmy
Znaleźliśmy sobie prawdziwych, szczerych przyjaciół

Oni, nasi jakże dzielni obrońcy, stoją na straży
Są zawsze w pogotowiu i na każde wezwanie
Taki jest to już ich nieszczęsny los, aby stać nad nami
Ludźmi, którzy stoczyli się w ciemną stronę swego życia.

Dziękuje Wam.
Dziękuje przyjaciołom.

 A tak ogólnie to nie jest się w stanie podziękować przyjaciołom.


Wracając... Kiedy idziemy kolorową ścieżką nie patrzymy zbytnio jaki jest jej koniec. Podziwiamy ją i rozglądamy się na boki. Gdy nagle tą bajeczną drogę przecina okrutnie głęboka i szeroka fosa. Stajemy nad nią i zastanawiamy się dlaczego tak właściwie wybraliśmy właśnie ta ścieżkę? Co nas skusiło?
Każdy do czegoś dąży i wybiera w swoim życiu bardziej lub mniej odpowiednie drogi. Często wykonujemy dobrego wyboru, a mimo to w naszym życiu pojawiają się szczegóły, szczególiki, które chcielibyśmy zmienić, odmienić, odwrócić itp.
Czasami są one tak przykre, że dalibyśmy wszystko aby zawrócić czas...

Jednak on trwa... 
Zamiast do tyłu
Do przodu gna...


Stając oko w oko z trudnościami człowiek traci wiarę w siebie i w trafność swoich decyzji.
A czasami wystarczy tak niewiele... Czasami wystarczy kilka dni namysłu, spokojnej i zimnej analizy, aby dojść do wniosku, że to co wydaje się nam złe- jest dobre.



 







Paa :)

czwartek, listopada 12

Księżyc igrający z nocą

Czasami piękna muzyka potrafi natchnąć naszą wyobraźnię. Czasami podczas słuchanie widzimy w myślach piękne obrazy, zdarzenia. Muzyka jest jakby hormonem wyobraźni. Tak też właśnie dziś powstały dzisiejsze wiersze.


O Księżycu

Księżyc cicho załkał
Gdy poranna zorza nawiedziła niebo
Teraz będzie musiał usunąć się w cień
Największej na niebie gwiazdy

W tym cieniu kochankowie nie podziwiają go
Tam jego blask tak nikły, że nie oświetla nic
Snuje po niebie i czeka na kolejną noc
I czeka na kolejne godziny królowania na Polskim niebie

Cisza nocy

Cicho, jakby to makiem zasiał
Że słychać szmery owadów w trawie,
Czuć wszystkie dźwięki na skórze
Tak ciche nawet, a wydaje się
Że włos się jeży z ich głośności
Tak słodkie nocne niebo
Wydaje pomrukiwać w tej ciszy
Tak spokojnej i upojnej.
Wydaje się śpiewać „Sonatę Księżycową”
Na cześć króla nocy -
Księżyca.



 
 

Bo czymże jest noc bez gwiazd?

 




Spokojnej...