* * *

To co tu przeczytasz i znajdziesz to właściwie mój prywatny Świat. Moje życie i marzenia schowane między wierszami tekstu, który tu przeczytasz. Nie komentuj jeśli masz potępiać moje życie i marzenia, bo czasami jedno słowo może zniszczyć wszystko co ktoś ma... Co ja mam...
-Kasiek

piątek, września 23

Jestem za a nawet przeciw!

Nie wierzę w piekło.
Jestem kosmopolitanką, która wbrew sugestiom mojego nauczyciela od Wosu na temat kosmopolityzmu nie jest "wyzuta z pewnych wartości" a nie jestem obojętna czy też nijaka.
Wierzę w to, że gdybyśmy zostali pod zaborem galicyjskim, byłoby nam lepiej. Po pierwsze krwawica naszych przodków walczących o wyzwolenie nie poszłaby na pohańbienie, bo po 1. nie byłoby tych wszystkich durniów u władz, po 2. nikt by nie lizał dupy Ameryce.
Denerwuje mnie Katolicka mafia, która jest gorsza niż Sycylijska. Ich wtrącanie do aborcji, polityki.
I polityka, która wtrąca się nie tam gdzie trzeba.
I sprawa aborcji! Pokazywanie drastycznych zdjęć, to jest świetna taktyka wg polityków i katoli. Gówno prawda! Zainteresujcie się uczuciami i psychika kobiety, a nie walczcie o poparcie wyborców opowiadaniem się za lub przeciw takim zabiegom!
Czy ten kraj zmierza do najwyższych wartości entropii? Czy to wszystko musi stawać się coraz bardziej subiektywne, coraz bardziej zakłamane. Za chwilę zobaczymy na scenie politycznej własną odsłonę Makbeta.

Co za syf.

wtorek, września 13

Wesoła szkoła.

Ostatnio czuje się lepiej, chociaż dni były ciężkie. Nagle, na jedną, małą, nikomu nic winna osóbkę spada ciężar obowiązków.
Protestuje! Protestuje przeciw auto-presji liceów. Tak! Auto! A dlaczego? Bo to właśnie one wywierają na uczniach chorobliwą presję. "Jesteście w elitarnej placówce. To szkoła z tradycjami. Tutaj dostają się tylko najlepsi, kulturalni, dobrze ustawieni." Nie ma, że boli. Uczyć się trzeba, ale taka gadka do mnie nie dociera, a na pewno nie dociera do mnie rygor z przedmiotów: historia, geografia, PP, PO, WOS, WOK na profilu typu biol-chem. Nagle poziom szkoły przewyższa uczniów nie dlatego, że jest dyscyplina, tylko dlatego, że jest dużo materiału. A dlaczego? Bo z każdego przedmiotu ma się co najmniej lekkie rozszerzenie. Ja się pytam z jakiej racji mam mieć na sprawdzianie z geografii rzeczy których nie mam w podręczniku? Z jakiej racji ja mam czytać lektury na historię? Z jakiej racji mam wydawać kasę na podręcznik do WOSu, który w życiu mi się nie przyda. Bo po co mi czy żyję w rodzinie nuklearnej czy typu pachwork?
Jako osoba ambitna ciężko mi odpuszczać, aczkolwiek teraz będzie to konieczne. I co? To znaczy, że jestem gorsza? Lepiej uczyć się z wszystkiego po troszkę i nie zdać matury? No gratulacje dla ME, LO i nauczycieli. Dziękuję wam, za uprzykrzanie mi życia. Nie mam czasu na sen.

Wszystkich czytelników pozdrawiam i życzę udanego tygodnia. Mam nadzieję, że Wam weekend minął na wypoczywaniu, a jeśli już nad książką to lekką i przyjemną.

środa, sierpnia 3

Miliony słów

Miliony słów. Niby pustych, ale jakby barwnych, przeplatają się przez mój umysł. Unoszą się niczym słowa, liście niczym… na wietrze. Setki pyłków, drobnych kamyczków. Dmuchawce..
Coś jednak w tym obrazie jest nie tak. Coś jednak go zakłóca. Skąd pyłki i płatki kwiatów? I skąd do jasnej cholery te liście? Mój umysł przecież teraz to jakaś ogromna piaskownica. Piasek tu i tam… Pełno wydm, które zasłaniają jednocześnie tworząc linię horyzontu. Pustynia. Pieprzona Sahara.
Miliony słów lecą w pustynie. Pyłki nie zapłodnią ziemi, a liście nie zgniją by użyźnić podłoże. Wszystko uschnie niezakorzenione. Potrzebuje czasu by przekopać się przez stertę piachu.. By znaleźć.. by znaleźć źródło… By woda stworzyła mi oazę umysłu, by kwitły mlecze i rosły drzewa… Taka topola… Na środku pustyni. Tak, taki mam obraz. Samotna topola na środku ogromnej piaskownicy.
Ja potrzebuje oddechu świeżości! Potrzebuje oddechu nauki, by zakorzeniona we mnie pomagała mi rosnąć w duchu i dotrzeć do najdalszych zakątków ciała.
Dajcie mi tchnienie. Bo pragnę budować oazę…


czwartek, lipca 28

Sny

"[...] o śnie jako o małej śmierci, która dotyka wszystkich [...]"
(frag. "Sceny z życia za ścianą" J.L.Wiśniewski)

Jeśli sen to namiastka śmierci, to mam dylemat, bo nie wiem czy znajdę się w marzeniach czy koszmarze.

sobota, lipca 2

O nim

Oczy pana P.
Kotary się odchylają
Tysiące tancerzy w brązach
biegają po orchestrze..
Migotliwe iskierki,
malutkie gwiazdeczki tańczą.
Trzymają czarne trzepocące
wachlarze; odgrywają
taniec rodem z bajek.
A ze sceny wzlatuje kurz
lśniący jak sypkie złoto..
Przypominający cynamon.
Gdy się wpatrzysz odnajdziesz
we wspaniałym dziele morze..
Zburzone, spokojne, falujące.
Wrzące, by zaparzyć kawę
z łagodzącym smak olejkiem
migdałowym.. Afrodyzjak grecki.
Budzi, uspokaja, rozkochuje.
Kotara nagle zasłania orchestrę
By po chwili rozpocząć
kolejny spektakl na uczuciach...





Dzisiaj trochę prywaty, ale czasami być musi, szczególnie wtedy, gdy przychodzi natchnienie. Miło je czasami znowu mieć. :)

czwartek, czerwca 30

Graźka

- Proszę wejść. – w gabinecie jest jasno. Białe ściany, święte obrazy, krzyż. –Proszę usiąść. Czy wiesz, dlaczego tu jesteś?.. Milczysz.. – kobieta wzdycha i wstaje zza dyrektorskiego biurka. Jej habit kontrastuje z kolorystyką pokoju. – Jakoś ostatnio nie byłaś zbyt milcząca. Teraz kiedy masz szansę wypowiedzenia się i obrony milczysz. Zła taktyka.
W gabinecie zapada cisza. Siostra przez chwile przypatruje się przybyłej i siada za biurkiem. Podnosi słuchawkę, wykręca parę cyferek łączących ją z sekretariatem:
- Czy państwo Smolej już przybyli?... Dobrze, proszę ich poinformować, że ich oczekuję u siebie. – odkłada słuchawkę. Spogląda teraz na siedzącą przed nią blondynkę zaczesana w kucyka w marynarskim mundurku. Kobieta wie, że to co zrobi za parę minut może być wielkim zagrożeniem dla jej szkoły.
Rozlega się pukanie.
- Proszę wejść. – zakonnica wstaje.- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Usiądźmy. Proszę państwa, wiem, że ta rozmowa będzie trudna, aczkolwiek nie mogę już dłużej tolerować niesubordynacji państwa córki…

- Wylali Cię! Wylali Cię kurwa ze szkoły! Wyłożyłem kupę forsy, żeby przyjęli  takiego gówniarza jak ty i co zrobiłaś? Pytam się co zrobiłaś?
- Nic, przysięgam, nic! – oczy blondynki są czerwone i zapuchnięte. Po policzkach płyną łzy.
- Kokaina to jest nic?! Tak? – mężczyzna wsiadł za kierownice. Dziewczyna jednak wciąż stała przed samochodem. – Wsiadaj, nie rób scen! – drzwiczki się zatrzaskują. – Co masz zamiar robić?.. Pytam się ciebie, to odpowiadaj!
- Nie wiem – krzyknęła.
- Nie tym tonem, szpiku!
- Artur! – kobieta na przednim siedzeniu kładzie dłoń na ramieniu męża. –Uspokój się.
- Jak ja mam się uspokoić? Jak? Przecież to się w głowie nie mieści! Co za cholerny wstyd!
Mężczyzna zajeżdża pod dom:
- Nie widzę cię dziś do końca dnia. Rozumiesz? – nawet nie spogląda na córkę i wysiada z pojazdu. Dziewczyna wychodzi druga. Biegnie do miasta. Łzy zamazują jej obraz. Zna te ścieżki na pamięć, więc przymyka je. Wchodzi do niezbyt przyjemnej kamienicy. Uskakuje co dwa stopnie, by jak najszybciej trafić na czwarte piętro. Drzwi nr 26. Staje i uspokaja się, ociera łzy i poprawia koszulę. Dzwoni dzwonkiem.
- Miki, proszę, bądź w domu.. Miki, proszę cię. –szepcze. – Miki.. – jej wywody przerwa poruszenie zamka.
- Grażyna? Co ty tutaj robisz?
- Mogę wejść?
- Proszę.. – Miki skrobie się po głowie, gestem zapraszając do środka.  – Napijesz się czegoś? Herbaty? Wody?
- Wódki.
- Ej, ej. Że co?
- Daj mi wódki.
- Coś się stało?
- Wyjebali mnie.
Zapada cisza.
- Że co?! Coś ty najlepszego zrobiła?!
- No co?! Sprawisz mi kazanie jak mój ojciec?! W dupie mam tamtą szkołę! To dom wariatów był!
- Za co?
- Co za co?
- Za co cię wywalili? – dziewczyna spuszcza głowę. – Graźka! No mów.
- Za prochy. – chłopak siada na fotelu. Zakrywa dłońmi twarz. – Miki, ja wiem.. Miki! Proszę. – klęka przed nim starając się mu spojrzeć w oczy.
- Powiedziałaś mi, że z tym skończyłaś. Wiedziałaś, że jeżeli znów weźmiesz nie masz do mnie po co przychodzić. Nie po to płaciłem za twój cholerny odwyk, żebyś mi takie coś wywinęła.
- Ja… Ja Pojdę jeszcze raz! Ja będę tam siedzieć ile mi każesz!
- Nie mam tylko ciebie na głowie. nie mam kasy na szastanie na prawo i lewo. Może poproś ojczulka co?
- Nie.
- Wyjdź.
- Miki.. Proszę!
- Prosiłaś mnie kiedy miałaś piętnaście lat, prosiłaś mnie kiedy miałaś szesnaście lat.. Prosiłaś mnie przed wakacjami, po wakacjach, we wrześniu i październiku. Prosisz mnie non stop. teraz wiem, że to jest błąd, że ci ulegam. W ogóle nie wiesz, że to co robi mnie niszczy. Więc teraz jedyne co mogę zrobić to otworzyć ci drzwi.
- Michał!
- Wyjdź.

wtorek, czerwca 28

Miłość vs. Przyjaźń

  Pamiętajmy by w miłości nie zapomnieć o przyjaciołach. Tak się tylko wydaje, że będzie jak dawniej. Że będzie ok. Tak naprawdę, oni będą nam chcieli dać na początku trochę prywatności, odsuną się nieznacznie. My zatraceni w uczuci zaczniemy zajmować się tylko naszą druga połówką.. Potem wrócą do nas, a my nie będziemy potrafili zrezygnować z 2 minut ze spotkania z ukochana osobą. Wtedy zaczyna się walka między przyjaźnią i miłością.. Często wojna ta przepleciona jest zazdrością. Ukochane osoby stawiają Ci wybór. Miotasz się i nie wiesz co wybrać, szukasz kompromisu, obiecujesz rozwiązania, których nie dotrzymujesz, aż budzisz się pewnego ranka i musisz walczyć o tych i o tych. Albo wybierzesz, albo w końcu pójdziesz na nieakceptowany przez Ciebie kompromis, bo to nie jest kompromis między tobą i nimi, ale tylko między nimi.

Jeśli raz zapomnisz o przyjaciołach, możesz ich zaniedbać. Jeżeli się w porę nie opamiętasz możesz ich stracić z własnej głupoty. Bo oni być może będą walczyć, pytanie czy ty nie brałeś znieczulenia na nich pt. miłość.



czwartek, czerwca 16

Trudna synteza..

  Życie wyprzekręcało mi się do góry nogami. Ludzie, którzy byli mi niesłychanie bliscy znikają jak kamfora, a Ci, którzy po prostu byli w pobliżu nagle znajdują się w samym centrum.

  Dzisiejsze niebo odzwierciedla stan mojej duszy. Jest błękitne, że aż można mówić o wyblakłym niebieskim. Na tym niemalże letnim niebie jest, a raczej są delikatne, białe, pierzaste chmurki.. Coś jednak burzy tą sielankę. Jest tu jakaś jesienna nostalgia, melancholia. Środek nieba przysłania skupisko cięższych, pełniejszych i ciemniejszych obłoków. Ich liryczność skłania do zadumy.
  Pejzaż, który mam przed sobą jest piękny, ale jakiś smutniejszy niż zazwyczaj. Nie wiadomo, czy czekać słońca, czy deszczu.. Być może ulewy?

  Przed sobą mam różowe, pnące róże. Na tle wszechobecnej zieleni wyglądają niewinnie, subtelnie. Wprowadzają spokój w walorycznej zieleni... Zaraz obok, po metalowych rurkach pnie się czerwona róża. Jest głęboka i wyrazista. Wprowadza mocny kontrast, wybija się, przyciąga wzrok. Prowokuje.
  Zastanawia mnie, czy da się połączyć te dwa obrazki. Te dwie róże. Czy da się być dla tych i dla tamtych. Czy mogę być tym kim byłam od zawsze i tym kim jestem teraz?








poniedziałek, maja 2

Umieram

Ostatnio doszłam do pewnego wniosku. Powiem wprost: zgubiłam coś, coś we mnie uschło.
  Przez te wszystkie lata pewna, bardzo cenna część mnie zaczęła umierać. Powoli uchodziła w natłoku obowiązków, zmieniającej się hierarchii wartości, ludzi... Teraz patrze na to jak się zmieniłam i boję się, że pewnego ranka obudzę się zupełnie naga wewnętrznie.
  Każdy ma w sobie duszę artysty, czy tego chce czy nie. Moja u swych początków wciąż szukała. Chciała tańczyć, grać, malować, pisać, wypowiadać się. Chciała poznawać piękno, szukać go w przyrodzie, ludziach i w betonowym świecie. Ta duszyczka była w stanie znaleźć piękno dosłownie wszędzie. Teraz łapie powietrze niczym ryba, bo została odsunięta w takie zakamarki, w które tlen już nie dociera. Zeszła na dalszy plan.
  Zaaferowana szkołą, zdobywaniem dobrych wyników, zamartwianiem się o przyszłość zgubiłam główna dewizę życiową: carpe diem. W swoich planach na przyszłość, tą dorosłą przyszłość, uwzględniałam jaka chcę mieć pracę, ile zarabiać etc. Czysty materializm. Przez ostatnie osiem miesięcy moja duszyczka artystyczna po prostu zapadł w śpiączkę.. Nie zauważyłam tego i nie zauważyłabym nadal gdyby nie pewna osoba. Stworzyliśmy wspólna listę rzeczy, którą zamierzamy zrobić w ciągu najbliższych pięciu lat. I właśnie wtedy coś we mnie drgnęło.. Coś, co bardzo długo spało.
  Zrobiło mi się przykro, bo uświadomiłam sobie, że nie potrafię już malować tak jak kiedyś, nie mam już takiej ręki ani wytrwałości. Nie mam też już dobrych pomysłów do aranżacji projektów, które nagle pojawiły się w głowie.Suche szkice. Nic poza tym.
  Nie pamiętam kiedy ostatnio napisałam jakiś wiersz, taki z duszy.
  Jedyne co we mnie zostało to trochę inne spojrzenie na świat, a i tego nie jestem pewna. Czuję wewnętrzną pustkę, czuję, że tracę na wartości. Przez próżność i zabieganie.
  Chciałabym reanimować we mnie tę umierająca cząstkę, ale nie wiem czy dam radę i nie wiem czy wgl mam co ratować.....

Kevin Beilfuss

niedziela, kwietnia 10

Sprzeciw sprzecznościom

  Zahukana i zalatana, ostatnio non stop brak mi czasu. Jestem wszędzie i jednocześnie nigdzie. Tak właściwie nie robię nic sensownego co powinnam, a wszystkie moje cele wpisane na szczycie moich planów gdzieś się oddalają.. Doszłam do punktu krytycznego, gdzie moje ciało odmówiło posłuszeństwa, a teraz już monotonie zbliża się do kresu baterii, które dotąd działały. Zmieniło się troszkę priorytety i harmonogram, który i tak wszystko odbija sobie na mnie. Moim stanie psychicznym i fizyczny. Wspierana/niewspierana.
  W ciągu tych kilku tygodni, po punkcie krytycznym nastąpiła chwila zamyślenia niezwiązana z harmonogramem zajęć rozplanowanym bardzo dokładnie w moim kalendarzu niezbędniku. Zwykła rozmowa, choć może nie taka zwykła. Raczej była ona nutą świeżości w tym zgiełku powtarzających się czynności. Jej tematem byli ludzie. Ich psychologia jeśli by tą konwersację troszkę przykoloryzować.

  -Może przedstawię? Mariolka, lat 14 coś. Z pokolenia, które jest przyszłością tego kraju. Uczęszcza do gimnazjum. Uważa się za lubianą. Co do tego nie ma wątpliwości, aczkolwiek sama mówi, że lepiej dogaduje się z chłopakami. Uważa, że trudno jest jej nawiązać przyjaźnie z rówieśnikami tej samej płci. Sądzi, że jest fajna.
A teraz trochę tego jaka jest naprawdę. Otóż wcale nie jest fajna. Mariolka uporczywie dąży do tego by być popularnym  i z zawrotną szybkością zwiększać "lvl" na facebooku czy też słynnego nk.pl. Nie czeka, aż pozna ludzi w jakiej konkretnej sytuacji, nachalnie wbija się w rozmowy swoich znajomych i domaga się, by ci przedstawiali ją swoim znajomym. Jest głośna i wiecznie wesoła, przez co czasami irytująca. jak się pewnie domyślacie, nie da się z nią porozmawiać na jakiejś poważniejsze, stosowne do jej wieku tematy. Nie ma hobby. Tak właściwie jej jedynym tematem, który draży non stop są chłopcy i tak zwane "pierdoły". Ach tak.. Chłopcy. Tylko przy nich czuje się naprawdę dobrze. Oni są jej potrzebni do życia, bo bez nich tak naprawdę by nie istniała. Nie jest przeciętnej urody co zgrabnie wykorzystuje. Dlatego też nie potrafi znaleźć wspólnego języka z rówieśniczkami. Nie ma po prostu nad nimi przewagi seksualnej. Jej rówieśnicy w tym okresie poznają swoje ciało i zaczynają oswajać się z popędem. Wystarczy że taka dziewczyneczka jak ona ubierze większy dekolt lub kusą spódniczkę i nie zwracają oni uwagi na jej pustość, sztuczność i "niefajność".
Dziwne jest to, że ludzie dorośli (mam na myśli nauczycieli- choć nie wiem, czy przypisałam ich pod odpowiednią etykietką) także są w niej w pewnym sensie zauroczeni (?). Nie patrzą na jej niewiedzę tylko tą wykreowaną popularność, którą sama sobie nakręca.
Czuje się przytłoczona. Tacy ludzie znajdują się na szczycie hierarchii, gdy tymczasem persony z bardzo dobrze zapowiadającą się przyszłością, zdolne, oczytane i posiadające zainteresowana spoczywają w jej cieniu.
Czy ludzie zwariowali dokumentnie?..


sobota, marca 19

oszalałam...

  Siedzę. Brak mi słów. Być może z powodu mojego małego zapału do edukacji związanej z poszerzaniem nauki o naszym kochanym, ojczystym języku... A może powodem jest zupełnie coś innego. Może powodem jest to czego nie potrafię własnie zdefiniować, opisać, opowiedzieć...
  A może skoro nie potrafię tego opisać... To takie coś nie istnieje? Nie, TO jest, bo ja TO czuje. Całą sobą, każdym naczyniem mego ciała, każdym kawałkiem.. Każdym płynem... Czuje to całą sobą.
  Co to ?


poniedziałek, lutego 21

pustka.

  Czasami płacze się razem z deszczem. Wtedy kropelki spadające z nieba mieszają się ze łzami na twarzy. Czasami płacze się tak, że te słone kropelki nie płyną po rozgrzanych policzkach... Zupełnie tak jakby od gorąca wyparowały. Jednak one nadal zachowały swoją postać.. Po prosty płyną od wewnątrz jeszcze żałośniej ukazując się tylko samemu zainteresowanemu.
  Dzisiaj można płakać po cichu z padającymi płatkami śniegu.

  Cały świat na chwile zawirował.
  Wokół tylko biel...

środa, lutego 16

"Nagłe serc ukłucia.."

Napisałam to już dawno, jako pomoc dla Julki.



To było dawno. Jeszcze przed wojną. Długo przed nią.
Morze spokojnie falowało, niczym lekko zamieszana kawa. Nie było wzburzone, nie przecinały jej fal statki szturmowe.
Ona także była spokojna. Wyszła w białej długiej sukience i chodziła na po pisaku. Rozgrzebywała stopami zimnawy piasek. Była już połowa września, a mimo to utrzymywała się ładna pogoda. Jedynym mankamentem była stale spadająca, dzień w dzień temperatura. jednak było jeszcze na tyle ciepło, by chodzić boso po złotym pyle.Nie wiadomo nad czym rozmyślała. Może snuła marzenia? Może myślała o przyszłości, a może o tym co już było?Zatrzymała się i zawiał wiatr rozczochrując delikatnie jej włosy. Zza chmury wyłoniło się słońce i wtedy jakieś światełko oślepiło ją na chwile. Gdy słońce zaszło znów za chmurę schyliła się, by znaleźć co to było.Pod sypkim piaskiem leżał naszyjnik. Podniosła go i wtedy zobaczyła, że wisiorek był w kształcie serca z wygrawerowanym napisem. Był on nawleczony na złoty, cienki łańcuszek. Serduszko było otwierane, a napis głosił „Dla Anny”. Otworzyła je. Ze środka wypadł kawałek cienkiego pergaminu. Zanim schyliła się po niego jej uwagę przykuły dwa malutkie zdjęcia w obu częściach serca. Oba były zrobione w sepii. Na jednym widać było uśmiechającego się mężczyznę o jasnych włosach, a na drugim brunetkę z toczkiem na głowie i siateczką przysłaniającą oczy. Minęło kilka chwil, zanim przypomniała sobie o kawałku papieru. Leżał przy jej stopach. Rozwinęła go. „Jagiellońska 5, bądź, kocham Cię.”.Nie zastanawiając się ani chwili, ruszyła do domu na wydmach, przebrała się i udała się pod wskazany adres.Szła dość długo, ale dotarła do celu. Za parkiem było widać małą kamieniczkę. Intuicja kazała jej tam iść. I rzeczywiście na budynku pisało „Jagiellońska 5”. Weszła do środka przez uchylone drzwi. Kamienica mieściła cztery mieszkania. Pomyślała przez chwilę co zrobić. A chwilę później pukała kolejno do drzwi. Pierwsze drzwi nie skrywały nic. Nie było w mieszkaniu nikogo lub też ktoś nie chciał jej otworzyć. Podeszła do kolejnych. Otworzyła jej starsza pani.
-Zna pani Annę?
-Nie, nie znam. Kim pani jest? –spytała zaskoczona mieszkanka kamienicy. Nie doczekała się odpowiedzi. Ona skierowała się już na górę.Drzwi trzecie otworzył dorosły mężczyzna. Miał może  czterdzieści kilka lat. Wysoki, podobny trochę do tego na zdjęciu.-Oczekuje pan Anny? – mężczyzna otworzył szeroko oczy i nic nie mówił. Wstrzymał powietrze. –Oczekuje pan Anny? –powtórzyła.-Tak.-Mam coś dla pana.-Proszę wejść. – zaprosił nieznajomą gestem do środka. – Zaparzyć pani herbaty?-Nie, dziękuję. Mam coś dla pana. Mogę usiąść? – patrzyła na niego wyczekująco, jednak on dalej był trochę osłupiały. Dopiero po kilku chwila ocknął się i zaproponował, aby usiedli. –Mieszkam nad morzem, nad samym morzem. Codziennie rankiem wychodzę boso na plażę, gdy mi pozwala na to pogoda. Dziś także wyszłam i rozkopywałam stopami piasek. Spoglądałam na morze i chowające się co raz za chmurami słońce. Znalazłam także medalion ze zdjęciami i krótką wiadomością. – Dziewczyna wyciągnęła z kieszonki swoje znalezisko i skierowała je na dłoni w stronę mężczyzny. On chwycił znana mu rzecz i powiedział:- Czekałem na to dziesięć lat. Czekałem, aby Anna przyniosła ten medalion ze sobą na szyi. Byłem żonaty. Moja żona jednak zmarła przy porodzie córki. Byłem samotny i zmęczony wszystkimi dotykającymi mnie troskami. Pięć lat po śmierci żony, latem przeprowadziłem się wraz z córką nad morze. Często spacerowaliśmy na plaży i dokarmialiśmy razem mewy. Wtedy spotkałem ją po raz pierwszy. Kłóciła się z narzeczonym. Była taka delikatna. Szarpali się, on szarpał nią jak kukłą. Wstawiłem się za nią, a że się okazało, że owy kawaler był pijany szybko go od niej odsunąłem. Anna podziękowała mi grzecznie i pędem ruszyła do domu. Spotykałem ją wraz z moją córką Ewą coraz częściej. Anna zabawiała ją, śpiewała jej. Ewa kochała Annę nad życie. Anna zastępowała jej matkę. Któregoś razu zaprosiłem ją do siebie na herbatę. I po kilku kolejnych zaproszeniach już nie musiałem tego robić. Sama do nas zaglądała popołudniami. Wkrótce później ktoś w nocy kamieniem wybił okno w mojej sypialni. Owinięty był papierem, na którym było napisane: „Zostaw Ankę w spokoju!”. Nie potrafiłem tego zrobić. Na drugi dzień przed południem Anna przyniosła Ewie kilka bajek. Zatrzymałem ją jednak. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. W końcu ona wstała strzepała spódnicę i stwierdziła, że będzie musiała już iść. Wstałem i złapałem ją za rękę. Spojrzałem jej w oczy i powiedziałem:-Kocham cię. – Milczała. –Kocham cię i chcę abyś była ze mną. – Z kieszeni wyciągnąłem medalion i schowałem w jej dłoni.Tego samego dnia wieczorem miała u mnie być, jednak wcześniej spotkała się z narzeczonym na plaży. Oświadczyła mu, że zrywa zaręczyny. Ten despota… Ten.. – głos załamał się jasnowłosemu mężczyźnie. Dziewczyna zbliżyła się do niego i złapała go za dłoń. Pokiwała głową. – On ją zabił. – kontynuował. – Zabił moją Anię. Był pijany i.. A potem wrzucił jej ciało do morza. – zapadło milczenie. Powietrze stało się cięższe, przesycone jakby smutkiem. – tego medalionu szukałem pół roku. Nie znalazłem go. Myślałem, że utonął razem z nią. Jednak chyba nie dość dobrze się przykładałem do poszukiwań.-Nie. Dziś rano był odpływ. Może medalion postanowił, że to jest czas by wrócić.  Wtedy zbyt mocny byłby to cios…-Może i masz rację. – spoważniał i uniósł głowę z ślepo wycelowanym wzrokiem przed siebie. Milczeli chwilę. Ona trzymała go nadal za rękę. –Posłuchaj mnie. Weź ten medalion. On mi nie przyniósł szczęścia, ale może Tobie go da. Niedługo się stąd wyprowadzam. Jadę do córki za granicę. Chciałbym, abyś coś dla mnie zrobiła. – Mężczyzna wstał, odsuną szufladę i wyciągnął duży plik listów. – To są moje listy pożegnalne do Anny. Mogłabyś je wrzucić do morza? Chciałbym aby do niej dotarł choć jeden.Dwa dni później miała już przeczytany każdy list. Wyciągnęła je z kopert i każdy wsadziła do zielonej butelki po winie. Zatkała je korkiem i tak trzydzieści listów pewnego ranka wrzuciła do morza.  Długo patrzyła jak odpływają zabierane przed przypływ.  Machała im i płakała. Obok niej stał starszy blondyn. Także płakał, a pod nosem z uśmiechem powtarzał „żegnaj Aniu!”.



czwartek, lutego 3

plaża.

  Cicho. Spokojnie, a jednak coś zaburza całość. Wszystko jest normalnie, ale jednak nie jest. Dzisiaj nie przedstawię nic sensownego, ani mądrego. Dziś potrzebuje po prostu ochłonąć. I opowiedzieć jak wygląda plaża mojego umysłu, jak kocham gwiazdy i jak lubię przymykać oczy na ten cały cywilizowany świat. Czasami zastanawiam się czy nie mam czegoś z anarchoprymitywisty. Oczywiście nie chce wysadzić ani rządu, ani szkół i laboratoriów w powietrze, ale po prostu szkoda mi się robi widząc coraz większy deficyt dziewiczej przyrody. Tak właściwie ta prawdziwa "dziewicza" przyroda jest jakimś ewenementem ostatnio, a nie powinna być.
  Zapędziłam się, ale wrócę może do plaży.
  Jak wyobrażacie sobie plażę?
  Bo ja właściwie, gdy zamykam oczy i myślę plaża, to mam przed sobą mokry, chłodny piach. Piach, ale taki jakby ktoś zabrał mu trochę połysku. Niemal czuję jego wilgoć na stopach. Ten drobniutki kamyczek przypomina mi trochę letnie wieczory. Ciepłe, ale jednak przydałoby się mieć na sobie cardigan. Ta moja piaskowa smuga ciągnie się po prawej i lewej niezbyt szerokim pasem, który ograniczają z jednej strony morze, a z drugiej wysokie trawy porastające wydmy.
  Morze jest lekko wzburzone, jakby opowiadało jakąś historię. Milknie czasami, by znów spienić się pod uderzeniem kolejnej fali. Tak jakby szept i krzyk w jednym. Woda jest koloru stalowego błękitu. A linia horyzontu, która rysuje nie jest idealna.. Rozmazuje się, jest subtelna i nieznana. Tajemniczy horyzoncie, co skrywasz?
  Na delikatnie niebieskim niebie zwisają przejrzyste białe chmury. Przypominają trochę watę cukrową, która przykleiła się do sufitu. Tej słodyczy na moim niebie jest dużo i często staje ona na drodze ciepłym promieniom słonecznym wędrującym ku wilgotnemu piachowi.
  Moja plaża jest pusta i nie ma na niej super gorąca. Jest cicha i spokojna, a jednocześnie wzburzona i tajemnicza.

  Jaką plażę skrywasz Ty?



środa, stycznia 26

Linia człowiek-człowiek.

  Ludzie. Człowiek, pojedyncza persona. Kim jest? Dokąd zmierza? Co go/ją prowadzi?
  Żyjemy na odległość. Mijamy się na ulicy. Czasami nawet wzajemnie się nie zauważamy. Idąc myślimy o naszych sprawach, zmartwieniach. O tym co mamy do załatwienia. Co dziś na obiad? Gdzie znajdę uczciwego dewelopera? Zapisać dziecko do przedszkola czy jeszcze poczekać? Spotkać się? Wspominamy i snujemy plany. Plany na dziś, jutro, na tydzień, na przyszłość. Udajemy się w niepewna wędrówkę naprzód, a nie żyjemy tu i teraz. Idąc, nie zastanawiamy się kim jest ten starzec, którego mijamy i skąd ma tą bliznę? Nie zatrzymujemy się przy blond piękności, bo automatycznie przyjmujemy, że nic nie wie o dualizmie korpuskularno-falowym. Oceniamy ludzi po pozorach. A jednocześnie tylko obok nich przechodzimy.
  Żyjemy obok siebie. Poznajemy powierzchownie ludzi, nie mając ochoty poznawać ich bardziej. Lub też sytuacja jest odwrotna. Spotykamy się. Cześć! Co słychać, bo u mnie wszystko ok. Ale tak naprawdę nie mamy o sobie pojęcia. Często nawet wydaje nam się, że jesteśmy z kimś w bliższych relacjach. Rozmowy nie kończą się na standardowym co u ciebie? i widujemy się częściej. Jednak jakiś szkopuł przeszkadza nam się do końca przed kimś otworzyć. Zastanawiamy się skąd to się bierze, skoro przecież tyle o sobie wiemy i znamy się! Ta blokada może brać się z podświadomego rozumowania naszych relacji. Być może nieświadomie kalkulujemy, jak ktoś przyjmie o nas pewne informacje i brak nam danych przez co się wycofujemy?
  Jesteśmy istotami u których ewolucja musiała wykształcić coś na kształt ochrony przed odrzuceniem otoczenia. Być może dzięki temu nie rozczarowujemy się na "znajomych" i na samych sobie. Bo odrzucenie przez środowisko często równa się osobistej porażce (oczywiście są od tego wyjątki!). Mechanizm ten powstał prawdopodobnie nie tylko do ochrony. Lecz po to by wzmocnić w pewien sposób nasz gatunek. Nie potykając się w życiu na linii człowiek-człowiek nie załamujemy się, nie tracimy wiarę w siebie w związku z czym jesteśmy silniejsi i pewniejsi siebie.
  Owszem, często ten mechanizm odrzucamy, bo jako człowiek rozumny nie działamy wyłącznie za instynktem. Wręcz często go odrzucamy i rozważamy coś na własną rękę. Nie twierdze, że takie usamodzielnienie się od instynktu jest złe. Przeciwnie. Często podświadoma blokada zatrzymuje nas bezpodstawnie. I tu znowu wysunę swoją teorie na ten temat. Być może zależy to od stopnia zaangażowania w znajomość obu stron, a także od relacji jakie panują w danym momencie oraz przede wszystkim rodzaju tych relacji.
  Jako istoty żywe uczymy się także poprzez obserwacje. Jeśli więc w przeszłości coś się działo w taki a nie inny sposób, często nie możemy się przekonać, że po pewnym czasie zmieniło się. Tak samo jest z ludźmi. Nie twierdze, że ludzie się zmieniają. I zawsze podtrzymuję ta myśl. Jednak zmienia się ich podejście do czegoś. Sam człowiek nie jest w stanie się zmienić. A przynajmniej osoba postronna nie może tego określić. I tu pytanie dlaczego? Ponieważ nigdy do końca nie poznamy kogoś. Nie jesteśmy w stanie ogarnąć tak skomplikowanej osoby jaka sami jesteśmy, a co dopiero osobę żyjąca obok nas, nawet w bardzo bliskich relacjach. Jednak musimy zrozumieć, że ludzie wyrastają z pewnych zachowań, czasem rozumieją i kalkulują swoje błędy i działają inaczej. Nie oznacza to jednak, że się zmienili. Bo zmiana stanowiska w 3-4 sprawach nie może zdefiniować "nowego" człowieka!

  Dziś długo, przeciągle... I zostawię nie dokończone, bo czekam na wasze wnioski i spostrzeżenia w tym temacie. 






poniedziałek, stycznia 17

o błędach, decyzjach i o ludziach

  Jak pięknie się dziś zrobiło. Słońce wyszło z ukrycia, a i niebo, które było widać pomiędzy chmurami było lazurowe jak w lecie. Moje oczy nie mogły się dziś nasycić tymi widokami.
  Jednocześnie ostatnio nie mogę się nadziwić, jak to mnie samą zaskakują konsekwencje i następstwa moich własnych decyzji, a także decyzji moich znajomych. Zastanawiające jest jak to co postanowimy dziś odbije się na jutrze. Dzisiejszych kilka gestów, słów, reakcji, a kolejny dzień jest pełen niespodzianek, które ewoluowały własnie z naszych akcji-reakcji na otoczenie.
  Do czego zmierzam? Do punktu, który nazywamy "ideałem".
  Często zdarza nam się podjąć złe decyzje, czego skutki odczuwamy w różnych następstwach czasowych. To jakie tempo będzie efektów naszego działania jest zależne od podjętych decyzji, ich wagi. Jednak mimo wszystko każda reakcja otoczenia jest indywidualna.
  Idąc drogą wysypaną średnim kamieniem możemy się o niego potknąć. Gdy się potkniemy wiemy, że następnym razem musimy uważać.
  Większość z nas twierdzi, że popełniając pomyłkę uczy się na niej i następnym razem na pewno jej nie uczyni. Zaskakujące jak bardzo jesteśmy naiwni. A najciekawsze jest to, że sami siebie oszukujemy. Tak naprawdę nie będziemy nigdy w dwóch identycznych sytuacjach. Owszem, mogą one być do siebie podobne lub nawet prawie takie same. Ale nigdy nie będą one bliźniacze. Po pierwsze mogą zmienić się osoby do których odnosi się podejmowana decyzja- ich charaktery mogą być różne od tych, które miały persony z wcześniejszej sytuacji. Po drugie może zmienić się znaczenie decyzji, uczucia, które nam towarzyszą przy jej podejmowaniu. Po trzecie - cokolwiek by się nie zmieniło jest już jakąś innowacją.
  Tak więc, biorąc pod uwagę wszystkie wyżej wymienione argumenty, my tak naprawdę nigdy nie popełnimy tego samego błędu. Może być on jedynie podobny.
  Idąc drogą wysypaną drobnym kamieniem jest male prawdopodobieństwo potknięcia. Jednak nigdy nie wiadomo czy ktoś nie podrzucił kilka większych kamyczków. Gdy się potkniemy, dziwimy się, że popełniamy podobny do wcześniejszego błąd.
  Czy na błędach można się czegoś nauczyć?
  Można, a nawet trzeba. Czasami robimy to najprawdopodobniej podświadomie, gdy konsekwencje są mało dotkliwe i nie zastanawiamy się nad nimi i ich przyczynami.
  Moim zdaniem każdy kolejny błąd możemy wyeliminować ze swojego życia tylko i wyłącznie jeśli uczymy się aktywnie nie tylko na pomyłkach, ale także i na właściwych decyzjach. Analizujemy je i zapamiętujemy.
  Idąc droga porośniętą trawą jest małe prawdopodobieństwo potknięcia się, jednak uważamy. Omijamy pojedynczy kamień i idziemy dalej nie zauważając, że czegoś się nauczyliśmy.
  Problem w tym, że my sami nie zauważamy naszych małych zwycięstw. Obiecujemy sobie, że czegoś nie zrobimy. Później gdy to robimy jesteśmy na siebie źli, ale gdy nie zrobimy w ogóle się nad tym nie zatrzymujemy. Powinniśmy się cieszyć z naszych małych triumfów, a przede wszystkim zacząć je dostrzegać.
  Sama jednak problematyka robienia podobnych głupstw polega na tym, że wzorujemy się tylko na jednej sytuacji (jak w przypadku 1. i 2.), a nie na kombinacji kilku podobnych zdarzeń (jak w przypadku 1., 2. i 3.). Istotą popełniania takich drobnych faux pas w kalkulacjach przed postanowieniem czegoś wynika z naszej ludzkości. W końcu nie jesteśmy robotami!
  Osobiście nie podoba mi się dążenie do ideału. To wydaje mi się mało ludzkie. Człowiek jest tylko człowiekiem i wręcz powinien popełniać błędy, by urozmaicić sobie swój byt na tej Ziemi. Ideał byłby idealny, ale czy na pewno? "Idealny" to pojęcie względne i każdy z nas definiuje je inaczej. Jaki jest więc sens dążenia do bycia "idealnym"?




Tekst inspirowany dyskusją przeprowadzoną z Anonimowym na blogu Diawola.

piątek, stycznia 14

Dotyk

Stanisław Barańczak

Twarze jezior, twarze drzew

Jeśli za nami twarze jezior, jeśli drzewa
zeszły się w naszych ciałach: jakie twoje imię
i język jaki? Gdy już tylko drewno
i trawa więzi nas i gdy przyciąga ziemia
nasze ciała przez siebie: jakie imię, z jakich
głosek? Jak cie zatrzymać, jeśli
przecinasz ciałem moje dłonie w późnym
uchwycie? Jezioro nas zamyka
i twarze drzew nad nami, a jak wyjmę
nazwę i pamięć ciebie z przerw między źdźbłami trawy?
Wtedy, gdy twoje ciało ostrugane z moich
rąk, jakie imię, jaka pamięć wtedy.

  Lubię ten wiersz. Znalazłam go bardzo dawno temu w pewnym tomiku Barańczaka i poległ on chyba u podwalin mojej artystycznej duszy. Nie jest ona zbyt rozwinięta, ale staram się z całych sił. Nie mnie oceniać jak mi to wychodzi.

  Dotyk. On mnie utwierdza w przekonaniu, że żyję. Ale tak naprawdę, a ten cały świat wokół mnie istnieje. Ostatnio przypomniałam sobie, jak pierwszy raz uświadomiłam sobie czym on jest. I nie chodzi o taka świadomość zwykłego człowieka. Chodzi mi o taką świadomość dotyku, gdy widzisz coś i zgadujesz jakie będzie, a potem sprawdzasz to i nie możesz się nasycić fakturą tej rzeczy. Dotykasz kolejne przedmioty i fascynujesz się zdolnościami własnego ciała.
  Dotykasz mocniej, słabiej. Delikatnie przesuwasz po powierzchniach.
  Szorstko, gładko.
  Zimne, ciepłe.
  Plastyczny, twardy.

  Dotyk, jeden ze zmysłów. A jednak ma w sobie coś. Dotyk pomaga niewidomym, potrafi elektryzować, być zły i dobry. Dotyk ma rożne wersje. Może wyrażać tak wiele.
  Ktoś mi powie, że oczy są lustrem człowieka. Hmm.. Lustra są zdradzieckie. Dotyk może kłamać. Jednak chyba kult dotyku pozostanie przy mnie nadal.

  Jakie macie odczucia do tego zmysłu?


sobota, stycznia 8

Gdy jest mi źle...

Mamy XXIw. Erę komputerów, szybko rozwijającej się nauki, medycyny, sztuk relaksu. Mimo to, jednak gnębią nas coraz to nowsze choroby społecznościowe i depresje. Na tego rodzaju schorzenia zapadają nawet najbardziej zatwardziali optymiści.
  Oprócz tych pozornie nic nie znaczących chorób znajdują się także zwykłe ludzkie cierpienia. Każdego dnia dotykają nas tragedie, te większe i te mniejsze.
  Ktoś z naszych bliskich umiera, zapada na ciężką chorobę; nas samych dotykają choroby, a także zwykłe nerwy związane ze szkołą. Dzień w dzień w wiadomościach słyszymy o kolejnych nieszczęściach dotykających nasze społeczeństwo, a także cały świat.
  Jak pisze Stanisław Barańczak:
"[...] jak tu się dziwić, że
wciąga nas ta czy inna czarna otchłań, skoro
coraz trudniej się utrzymać na powierzchni,
coraz trudniej się utrzymać na nogach, jak również
przy głosie i przy zdrowych zmysłach, już nie mówiąc
o życiu"
   Stajemy przed różnymi sytuacjami i każdy z nas odbiera je inaczej. Dlatego nie został opracowany złoty środek określający jak sobie radzić z dotykającym nas nieszczęściem. Jednak mimo wszystko warto szukać i warto odkrywać nowe metody uodparniania się na cierpienie bez uszczerbku na emocjach i empatii.
   Ja osobiście jestem osobą bardzo emocjonalną, z przerośniętą ambicją i jestem zbyt wrażliwa, ale mimo to radzę sobie z tym co przytrafia mi się wraz z upływem dni, godzin, minut, a nawet sekund. Co robię? Odkrywam własny złoty środek szukania drugiej strony medalu.
  A więc, gdy jest mi źle, gdy się czymś zdenerwuję lub przejmę, szukam sobie zajmującej czynności. Odwracam swoją uwagę od problemu, by ostudzić emocje. Dopiero później przychodzi czas na rozmowę z przyjaciółką, siostrą, mamą czy innym powiernikiem. Rozmowa zawsze w pewien sposób pomaga, daje spojrzenie na pewne fakty z innej perspektywy. Dlatego warto mieć przyjaciół, którym się ufa. Jednak ja sama nie zawierzam się im bez reszty. Staram się znaleźć, w wypełnionym po brzegi planie dnia, czas dla siebie.
  Nikt nie jest przecież robotem i potrzebuje chwili wytchnienia. Tak też i ja staram się przez godzinkę zapomnieć i zrelaksować. Taka wolna chwila daje też dużo własnych refleksji dotyczących naszych problemów.
  Gdy jesteśmy wypoczęci i zadowoleni, łatwiej dostrzegamy dobre aspekty różnych zdarzeń - łatwiej dostrzec nam właśnie tą drugą stronę medalu. Czasami nawet potrafimy docenić nabyte przez nas doświadczenia.
  Bo ważne jest, byśmy czasami żyli chwilą i nie zbyt szybko. Być może nie dostrzegamy pewnych cudownych aspektów życia przez zamartwianie się i pośpiech.
  Swój wywód pragnę zakończyć wierszem Adama Zagajewskiego pt. "Co godzinę wiadomości"
"Radio podaje co godzinę wiadomości.
Spikerzy wiedzą wszystko; niemożliwe,
Zdawałoby się, żeby każda godzina
Zabijała, kradła i oszukiwała. A jednak
Tak jest, godziny jak lwy pożerają
Zapasy życia. Rzeczywistość przypomina
Sweter przetarty na łokciach. Kto
Słucha wiadomości, nie wie, że
W pobliżu, po ogrodzie mokrym od deszczu
Spaceruje mały szary kot i bawi się,
Mocuje z twardymi łodygami traw."








poniedziałek, stycznia 3

tu es à moi. fuck.

  Jesteś potworem. Męczysz mnie.
  Sobą mnie męczysz.
  Tym, że Cię spotykam, że muszę Cię widzieć... Że żyjesz
obok mnie.
  Męczysz mnie zwykłym spojrzeniem.
  Męczysz każdym wypowiedzianym słowem.
  Cały sprawiasz mi wewnętrzny ból.
  Bolisz mnie, a to jest prawie tak
jakbyś mnie dotykał.
  Chyba dlatego lubię Cię widzieć, słyszeć...
  Lubię przyłapać Cię na niechcianym
przez nas oboje
spojrzeniu.
  Nie uciekam, gdy do mnie zmierzasz.
  Nie wysiadam
kiedy Ty
tak zwyczajnie i normalnie wsiadasz.
  Chciałabym byś był mi obojętny
  A wcale, że nie!
  Nie chcę i dobrze, że
nie jesteś.
  Nic tak naprawdę nigdy nie będzie obojętne
  Obojętność,
ona
nie istnieje
  Tak więc - mijaj mnie,
patrz na mnie
znęcaj się, tym
że mówisz.
  Bo to tak jakbyś mnie dotykał.



sobota, stycznia 1

don't forget me

  Życie jest totalnie popieprzone. Nie ma tu nic prostego. Praktycznie wszystko jest skomplikowane i niepoukładane w taki sposób w jaki my byśmy chcieli. Nie, nie!
  Nie, życie jest proste! To ludzie są problematyczni. Hmm.. Tu się nie zgodzę. Nasze życie w pewien sposób to nasze uczucia, decyzje. Życie nie jest trudne w rozumieniu czysto naukowym, ale w przenośni- jest cholernie trudne.
  Każda nasza decyzja ma swoje konsekwencje, czy tego chcemy czy nie. Nie wiemy czy będą one dobre czy złe. Niestety nasze życie to ciągła wędrówka, a na naszej drodze jest wiele rozdroży. Nigdy nie wiemy czy ta wybrana przez nas droga jest dobra.
  Czasami przystajemy i nie robimy nic. Boimy się podjąć jakiejkolwiek decyzji. Błąd. Czasami nie ważne jaką drogę wybierzemy, zaprowadzi nas do jednego. Może i warto przez chwilę pomyśleć, jeśli wiemy jedno na pewno- obie drogi są diametralnie różne. Choć nawet wtedy nie mamy pewności, czy nie spotkają się po jakimś czasie. Ale jednak liczy się to jak dotrzemy do tego punktu...

  Dziś jakoś nie mam sił rozwijać tej myśli głębiej, bo ta chwila refleksji przepełnia mnie tak bardzo, że trace co chwilę wątek, przez myśli.

  Ale czy życie jest naprawdę trudne?