* * *

To co tu przeczytasz i znajdziesz to właściwie mój prywatny Świat. Moje życie i marzenia schowane między wierszami tekstu, który tu przeczytasz. Nie komentuj jeśli masz potępiać moje życie i marzenia, bo czasami jedno słowo może zniszczyć wszystko co ktoś ma... Co ja mam...
-Kasiek

niedziela, grudnia 27

Cynamon

***


Jak zapalona świeczka w ciemności, która spokojnie iskrzyła na kocu pośrodku polany tak ja promieniałam radością. Tyle, że ja nie byłam spokojna. Pałałam entuzjazmem i płonęłam od środka z tylu gorących emocji rozgrzewających moje serce i duszę. Patrzyłam na to co on przygotował, a w moich oczach chichotały małe, święcące elfy, iskierki…

Obróciłam się i zaglądnęłam mu w oczy. Ach, te jego oczy! W nich, tak jak w moich, płonęły iskierki, które dodawały mu tyle uroku. Wyciągnął dłoń i pogładził mój policzek, a potem poczułam jak na nim zawitał palący rumieniec… Zrobiło się nagle cieplej. Tak inaczej, niż kiedykolwiek. Wziął moja dłoń, a drugą zapraszającym gestem wskazał urządzoną przez niego kolację. Posłałam mu najmilszy uśmiech jaki tylko potrafiłam z siebie wykrzesać w tym uroczym momencie i ruszyłam, a on wraz ze mną trzymając moją dłoń. Rozpaloną dłoń… Rozgrzaną przez jego dłoń. Wokół czułam cynamon, wanilię i mandarynki. Ten błogi zapach działał na mnie jak afrodyzjak. To on tak pachniał. On mnie odurzał sobą.

Szliśmy powoli, co chwila spoglądając na siebie i uśmiechając się. Nam przyglądał się tylko wszechobecny las. Wysokie drzewa wyglądały tak jakby tańczyły. Tańczyły dla nas. Wysoka trawa polany kryła małych śpiewaków, którzy rozpoczęli dla nas swój koncert, a do nas przyleciały robaczki świętojańskie.

Szliśmy tak dosłownie unosząc się! Unosząc nad ziemią…

Gdy doszliśmy, poczekał aż przycupnę na kocu i dopiero wtedy sam usiadł na jego krańcu blisko mnie. Opierałam się ręką o podłoże i patrzyłam na płomień świeczki. Przypominał mi moją duszę, która także płonęła.

On tymczasem napełnił nasze kieliszki czerwonym winem. Czerwonym? To był raczej burgund! Ten kolor był tak soczysty, że samo patrzenie na niego syciło moje zmysły. Podał mi kieliszek tego krwistego napoju, rzekł: „Za nas!” i patrząc mi w oczy upił łyk. Ja także upiłam łyk i od razu poczułam zawirowanie w głowie. Ale nie z powodu alkoholu,  tylko tego, jak na mnie patrzył. A on patrzył jak na coś najbardziej drogocennego. Coś kruchego, delikatnego… Te oczy wpatrzone we mnie sprawiały, że sama nie mogłam uwierzyć temu wszystkiemu co się działo. A jego oczy mówiły mi ciągle „Jestem Twój, a Ty moja”.

Po tej magicznej chwili, w której patrzyliśmy sobie głęboko w oczy wyciągnął jedną dużą i czerwoną truskawkę z trawiasto zielonymi drobnymi listkami, pomoczył w winie ze swojego kieliszka i przystawił do moich ust. Ugryzłam kawałek, a wino w którym była namoczona napłynęło nie tylko do ust, ale także i na nie. Resztę mojej truskawki włożył do swoich ust. Ja także wzięłam truskawkę z koszyka i zanurzyłam w swoim winie. Przyłożyłam do jego ust. Ugryzł. Miałam wziąć już rękę, ale delikatnie przytrzymał ją swoją. Zbliżył się do mnie. Przełkną kęs truskawki ode mnie. Zmniejszył jeszcze trochę odległość między nami i zbliżył swoje wargi do mojej dolnej. Zebrał nimi pozostałość po trunku. Przytrzymał je jeszcze chwile. Miał zamknięte oczy. Trwaliśmy tak delektując się swoimi wargami jak zaklęci.

Do ust napływał cynamon. Cynamon i wanilia. Mój oddech przyspieszył. Moje usta same rozchyliły się łykając jego zapach. Jego usta przesunęły się w dół, ku mojemu podbródkowi. Pocałował go delikatnie. Odchyliłam lekko głowę, a on schodził drabiną pocałunków po mojej szyi. Zatrzymał się dopiero przy zagłębieniu między moimi obojczykami. Tam trzymał usta długo. Ja położyłam delikatnie swoja głowę na jego i gładziłam go po policzku. Znowu trwaliśmy jak zaklęci. Ale krócej niż w poprzedniej pozie.

Nie mógł się  już powstrzymać chyba i podniósł głowę. Przywarł do mnie ustami.

Cynamon…

Moje usta pragnęły go. Nasze oczy zamknięte. Moje dłonie na jego twarzy. A język w cynamonie… Magicznym cynamonie…

Przerwał na chwile. Nie otwieraliśmy oczu. Stykaliśmy się czołami. Zlizałam z warg ślad tego, że on na nich gościł. Waniliowy ślad. Nie zdążyłam dokończyć swoich poczynań, a już do pomocy miałam mojego adoratora. Zlizał wanilię. Zabrał ją, a potem nałożył jej jeszcze więcej dając kolejny pocałunek. Kolejny, który przyprawił mnie o zawrót głowy.

Wokół nas tańczyły wesoło świetliki, obok paliły się świece. Świerszcze nam grały, a drzewa zasłaniały przed resztą świata…







Ciao!


Brak komentarzy: