* * *

To co tu przeczytasz i znajdziesz to właściwie mój prywatny Świat. Moje życie i marzenia schowane między wierszami tekstu, który tu przeczytasz. Nie komentuj jeśli masz potępiać moje życie i marzenia, bo czasami jedno słowo może zniszczyć wszystko co ktoś ma... Co ja mam...
-Kasiek

poniedziałek, grudnia 21

Gość na Łące.

Ostatnio bujam na tej łące, którą opisałam. I spędzając na niej długie godziny w myslach powstało kolejne opowiadanie...

***


Cisza i spokój. Wśród traw leże znowu… Gdzie jestem? Gdzie mnie nie ma? Nie wiem. Leże wśród traw.
Cisza, spokój i ukojenie. Czyżby to znowu był sen?
Oj chyba nie…

Rozmyślając o niczym, wdycham słodką woń kwiatów. Oglądam nocne niebo, z którego znikają kwiaty nocy. Znikają gwiazdy, bo wstaje dzień. Patrzę na błękitniejące niebo… Upajam się nim, a tymczasem pierwsze promienie słońca łaskoczą delikatnie moja skórę ciepłem. Zamykam oczy. Nie marzę, bo ta łąka to marzenie. Marzenie, które teraz jest rzeczywistością.

Otwieram oczy i przyglądam się lekkim obłokom, które pojawiły się nade mną. Białe, puchate niczym wata cukrowa. Mmm… Jak rozkosznie im się przyglądać. Ta ich biel to taki kontrast do tego co jest na ziemi, której się przyglądają z góry. Na ziemi nie ma takich białych plam, tylko pełno małych kolorowych kropek, a wśród nich leżę sobie ja. Ach… Jak tu pięknie! I jaka radość ogarnia moja duszę, kiedy tu jestem.
Powolutku, bez pośpiechu  podnoszę się i siadam. Podparta na ręce wystawiam twarz ku słońcu z zamkniętymi oczyma. Moje włosy pieści delikatny lipcowy wiatr. Siedzę w bezruchu. Upajam się tym, że jestem tu i teraz.

Po pewnej dłuższej chwili czuje na ramieniu delikatne muśnięcie. A potem kolejne gdzieś w górze moich nagich pleców. Na łące, bowiem, znów jestem w zwiewnej, tiulowej sukieneczce bez pleców, a moje stopy są bose. Na ramieniu ktoś kładzie mi delikatnie rękę. Czuje też, że ten ktoś usiadł za mną. Nic nie mówię, nie ruszam się. Jestem spokojna. Siedzimy tak, aż w końcu czuję, że promienie znikają z mojej twarzy. Słońce się już chowa? Czyżbym siedziała tak cały dzień? Może, a może tu czas płynie szybciej?

Otwieram oczy spragnione widoku cudnej łąki. Rozglądam się. Na niebie było widać piękne malowidło pełne czerwieni, pomarańczy i różu. Biorę głęboki wdech i czuje jak moje nozdrza delektują się zapachem. Wydycham wolno powietrze. Czuje jak jego dłoń zsuwa się z mojego ramienia i delikatnie przejeżdża po mojej ręce ku ziemi. Następnie kładzie ją na mojej. Wokół nas rozpoczyna się koncert. Niebo jest ciemne, a jego kwiaty dają srebrzyste światło… Piękne światło, w której moja skóra wygląda niczym porcelana.
Swój wzrok skierowałam ku naszym dłoniom. Ta na mojej nie była jak moja. Była większa i wyglądała na silniejszą. Powoli, mój wzrok szedł od dłoni po ręce mojego gościa. Gościa mojej łąki. Wspinałam się oczyma po jego ręce, ramieniu i szyi, aż doszłam do twarzy, która była skierowana ku ziemi, ku naszym dłoniom. Jego oczy też przysłaniały powieki, ale nie na długo. Podniósł wzrok ku mnie kiedy poczuł na sobie badawcze spojrzenie. Podniósł go i wbił prosto w moje oczy. Jego piwne oczy były jak morze miodu których na chwile się zanurzyłam, sącząc nektar słodyczy. Hipnotyzujące spojrzenie było władcze i przenikające, a jednocześnie łagodne i przyjemne. Patrzyłam tak w jego oczy jak i on w moje.

Nie przerywając kontaktu jaki nawiązaliśmy podniósł swoją drugą dłoń i przylgną nią do mojego policzka. Uśmiechnął się. Była ciepła i przyjemna w dotyku. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w nią.

Czułam jakby nasze ciała wysyłały sobie jakieś pozytywne emocje… Jakbyśmy się unosili. Jakbyśmy się unosili. Otworzyłam oczy by sprawdzić, czy dalej znajdujemy się na ziemi. Gdy zobaczył, że spoglądam w dół uśmiechnął się jeszcze bardziej. Nadal znajdowaliśmy się na ziemi. Spojrzałam znów w jego rozchichotane oczy i prawie utonęłam w słodkim miodzie. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Otworzyłam je, a on stał nade mną i miał wystawioną ku mnie rękę w zapraszającym geście. Patrząc w jego oczy delikatnie położyłam swoja dłoń w jego. Przycisnął ją lekko i pomógł wstać.

Nad nami migotały miliardy gwiazd, a niebo co chwila przecinała jakaś kometa, za która ciągnął się mieniący warkocz. Wraz z nim znikała po chwili oddając scenę następnej komecie.

Świerszcze ucichły. Łąka była pełna ciszy i szczęścia. Kwiaty były zwinięte w paczki, a trawy lekko kołysały się na delikatnym wietrze, który dodawał łące uroku, jeśli to w ogóle było możliwe.

My staliśmy trzymając się za ręce i oglądając teatr nieba. Staliśmy czytając sobie  myślach, zadając nieme pytania i uśmiechając się. Czekaliśmy na kolejny dzień.






Ciao :*

Brak komentarzy: