* * *

To co tu przeczytasz i znajdziesz to właściwie mój prywatny Świat. Moje życie i marzenia schowane między wierszami tekstu, który tu przeczytasz. Nie komentuj jeśli masz potępiać moje życie i marzenia, bo czasami jedno słowo może zniszczyć wszystko co ktoś ma... Co ja mam...
-Kasiek

sobota, grudnia 26

Kolacja w Lesie

***


Bajkową łąkę znów pokrywały kwiaty. Te bajeczne kolorowe kwiaty. Pachniały ostrzej niż zwykle, ale tak cudownie, że chciało się oddychać mocniej. Wszystko było kolorowe i sprawiało, że się uśmiechałam. Wysokie trawy cicho szumiały, a wokół mnie wirowały nasiona kwiatów i ich złoty pyłek… Słońce świeciło dziś mocniej, co sprawiało, że wszystko wydawało się być namalowane cieplejszymi barwami. Nawet niebo było bardziej malinowe niż błękitne.


Biegałam sobie rozradowana w kwiatach. Tak właściwie, to spędzałam czas dzielący mnie od spotkania z moim gościem. Uroczym gościem, który był stałym bywalcem na mojej łące od kiedy poczułam tamten cynamon w ustach. Tamten magiczny cynamon na języku.
Od tamtej pory należeliśmy do siebie i przychodził do mnie każdego dnia. Każdego. Przychodził i spacerowaliśmy, śmialiśmy się i prowadziliśmy nieme rozmowy. Nieme, bo rzadko się odzywaliśmy. Woleliśmy patrzeć sobie w oczy i odgadywać co myślimy.
To wszystko było tak bajkowe, że aż nieprawdopodobne. Nieprawdopodobne, jak wszystko co mnie otaczało. Łąka, kwiaty, te dni i noce, on. Wszystko.

Mimo to ja nadal na niego czekałam chodząc boso w wysokich trawach i upajając się zapachem. Wszystko wokół miało taką radosną aurę, że uśmiechałam się sama do siebie, podskakując i biegając. Prawie latając.


I w końcu zobaczyłam to na co czekałam od wczorajszego pożegnania. Stał w znacznej odległości ode mnie. Uśmiechał się, a gdy zobaczył, że tez na niego patrzę pomachał mi. Już byłam pewna, że stoi tam chwile i mnie obserwuje, jak skacze niczym konik polny i rozradowana jak dziecko szczerze do wszystkiego zęby. Trochę było mi głupio, ale przecież mnie znał.


Pobiegłam do niego nie zbyt szybko. On też się zerwał i szedł w moją stronę. A gdy już dobiegłam to wpadłam prosto w niego i przyczepiłam jak jakiś rzep. A potem usłyszałam „łup” i leżeliśmy na trawie, bo straciliśmy równowagę. Na raz oboje wybuchliśmy śmiechem leząc w swoich ramionach.


-Dzisiaj ci coś pokażę. –powiedział, gdy przestaliśmy się śmiać. Zaciekawiona spojrzałam na niego pytająco. – Chodź. –Podniósł się,  wziął mnie za ręce i postawił. A gdy już stałam oniemiała, chwycił moją rękę uśmiechnął się oczywiście zawadiacko i pociągnął za sobą. Biegłam obok niego, wciąż zastanawiając się, gdzie może mnie zabrać, skoro przecież tu wszędzie jest łąka… Może pokaże mi swoją? A może on ma inne zaczarowane miejsce? Ciągle o tym myślałam mknąc do przodu.


Zwalnialiśmy. Brakowało mi tchu. Stanęliśmy. Schyliłam się trzymając ręce na kolanach i łapiąc dech. A gdy się wyprostowałam zobaczyłam przed sobą drzwi.
Drzwi. Tylko nie one! Spojrzałam na niego przerażona. Widząc moją minę przyozdobił swój uśmiech zmarszczonymi brwiami. Poczułam lęk i tamto uczucie, uczucie przeszywające mnie na wskroś… Cofnęłam się parę kroków kiwając przecząco głową. Chciałam wrócić na tamten skrawek łąki, gdzie byłam przed męczącym biegiem.


Zobaczył jaka panika mnie ogarnęła i złapał mnie ze ręce. Popatrzył w oczy pełne strachu i przytulił. Chyba wiedział o co chodzi. „Spokojnie”, szepnął. Schowałam głowę po jego ramieniem, a on wziął mnie na ręce. Poczułam jak poruszamy się, a później trzask drzwi. Zawiał delikatny wiatr, który uniósł lekko moje włosy. A po chwili poczułam zapach sosen i jeżyn. Malin… Odwróciłam głowę. Nadal niósł mnie na rękach, ale już nie byliśmy na łące. To był jakiś las. Ogromny, stary, pachnący las. Wszystko tu było inne. Takie wielkie i rześkie.


Spojrzałam w górę i dopiero wtedy znalazłam podobieństwo. To samo niebo. Te same kwiaty, które go zdobią. Srebrne, iskrzące i rozchichotane gwiazdy. Niebo był granatowe. Była noc…


-Możesz mnie postawić…
-Jeszcze nie.


Wtuliłam się w niego. Było chłodno, a on był taki ciepły… Szliśmy chwilę. Dość długą i błogą, którą spędziłam w jego ramionach, przypatrując się jego twarzy. Dla mnie mogliśmy tak iść cała wieczność! Zamknęłam oczy i wczułam się w nowe zapachy i brzmienia.
Przystanął. Otworzyłam oczy. Posadził mnie na szerokim, płaskim i dość wysokim głazie, który był porośnięty mchem, więc nie czułam od niego zbytniego zimna. Schylił się i wyciągnął dwie wełniane skarpety. Ubrał mi je na bose stopy. Wyprostował się, pocałował w czoło i znów zniknął na chwilę. Teraz wyciągnął duży, szary sweter. Chyba był jego. Rozłożył mi go na kolanach, a potem przeciągnął go przeze mnie tak, że na zewnątrz było widać tylko moją głowę. Zaśmiałam się. Moje naelektryzowane włosy wędrowały w powietrzu. On, gdy to zobaczył także się zaśmiał. Ręce do rękawków włożyłam już sama.
Sweter był na tyle długi, ze zakrywał mi prawie całe uda, które nie zakrywała sukienka znajdująca się aktualnie pod swetrem. A długie rękawy swetra zakrywały całe dłonie.
Zeskoczyłam z kamienia i wtuliłam się w jego bok. Prowadził mnie głębiej w las. Ufałam mu, więc szłam…


Po jakiejś cząstce czasu z wieczności stanęliśmy. Zakrył mi oczy i prowadził. Poczułam, że przechodzimy przez jakieś chaszcze. A potem moje łydki łaskotała trawa. Odsłonił mi oczy. Przede mną była leśna polana, którą dookoła obrastały krzewy dzikich malin, jagód i róż. Na środku był rozłożony koc, a na nim świeczki, dwa kieliszki, wino i kosz truskawek.
-Zapraszam cię na kolację…









Ciao!


Brak komentarzy: